Co łączy Alpy, Karpaty i Wybrzeże Jurajskie? Oczom tamtejszych mieszkańców ukazało się nietypowe zjawisko, które wygląda jak śnieżne walce. Przeszukaliśmy więc nasze redakcyjne archiwum i natknęliśmy się na zdjęcia identycznego zjawiska.
Równo 10 lat temu nasz czytelnik Ryszard uwiecznił je w Cieplicach, jednej z dzielnic Jeleniej Góry, miasta położonego u stóp Karkonoszy na południu Dolnego Śląska. Śnieżne walce pojawiły się o wschodzie Słońca na trawie. W jaki sposób powstaje to zaskakujące zjawisko?
Jak opisywał to nasz czytelnik, śnieżnych walców mniej było między budynkami, natomiast zdecydowanie najwięcej na otwartej przestrzeni na pobliskim polu. Walców były setki i rozciągały się one niemal aż po horyzont.
Na pierwszy rzut oka za wykonanie tego można obarczyć UFO, ale w rzeczywistości jest to fenomen związany ze zjawiskami atmosferycznymi. Tego dnia o poranku w Jeleniej Górze miała miejsce bardzo specyficzna pogoda, która stała się przyczyną powstania śnieżnych rzeźb.
Miasto nawiedzone zostało przez ciepły wiatr wiejący ze wschodu. Osiągał on w porywach nawet 70 kilometrów na godzinę i był najsilniejszy o tej porze spośród wszystkich regionów Polski. Temperatura zaś wzrosła do plus 2 stopni i również była najwyższą w naszym kraju.
Silne podmuchy wiatru unosiły grudki roztapiającego się śniegu i niczym niewidzialna ręka obracały je i zwijały, tworząc przy tym coraz większe śnieżne walce. Dzięki pomiarom czytelnika wiemy, iż walce miały średnicę od 10 do 25 centymetrów, a ślady zwijania miały długość od 1 do 5 metrów.
Wtedy żałowaliśmy, że fenomen został uwieczniony po tym, jak przybrał już ostateczną formę, ponieważ jest on na tyle rzadko spotykany, że ciekawe byłoby podziwianie kolejnych etapów jego powstawania. Jednak najnowsze zdjęcie z angielskiej miejscowości Malborough rzuca nowe światło na tajemnicę śnieżnych walców.
Tam zjawisko zaobserwowano na wzgórzach słynnego Wybrzeża Jurajskiego, które znane są z tego, że wieje tam stale i często bardzo mocno. Zdjęcie ujawnia, że podmuchy toczyły walec, którego rozmiary zwiększały się z każdym pokonywanym metrem.
Wędrujące kamienie
Zjawisko to jest bardzo podobne do fenomenu, na który w Dolinie Śmierci w Kalifornii w 2006 roku natknął się Ralph Lorenz, planetolog z Uniwersytetu Hopkinsa, pracujący wtedy przy jednym z projektów NASA. Zaciekawiły go wtedy wędrujące głazy.
Postanowił rozwiązać ich zagadkę, odpowiedź przyszła przypadkiem, gdy natknął się na miejsce kolizji dwóch głazów. Kolizja to w tym przypadku może złe słowo, bo kamienie nie zetknęły się ze sobą, lecz w niewielkiej odległości minęły się, jakby odpychało je niewidoczne pole.
Odkrycie to przypomniało naukowcowi o pewnym fenomenie dostrzeżonym dawniej podczas badań prowadzonych w Arktyce. Dochodzi tam czasem do tego, że ważące wiele ton głazy wyrzucane są na powierzchnię przez morze, a dzieje się tak dlatego, że pokrywa je na tyle gruba warstwa lodu, że zyskują one wystarczającą pławność, by unosić się na falach.
Naukowiec doszedł do wniosku, że do podobnego efektu może dochodzić na pustyni, gdzie w nocy temperatury mogą spadać poniżej zera. Dlatego przygotował mały eksperyment szykując kostki lodu z wystającymi z nich kamieniami, a następnie kładąc je na piaszczystej powierzchni mającej odwzorowywać powierzchnię pustyni.
I okazało się, że takie miniaturowe, kamienne góry lodowe, przy nawet najdelikatniejszych podmuchach wiatru, potrafią się poruszać zostawiając za sobą wyraźny ślad. A do tego w przypadku kolizji dwóch takich kamieni, nie stykają się one ze sobą.
Odbijają się warstwy lodu, które za dnia, pod wpływem temperatury, znikają pozostawiając ślad przypominający niewidzialne pole. W ten sposób zagadka wędrujących przez Dolinę Śmierci kamieni została ostatecznie rozwikłana, podobnie jak śnieżnych walców.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NASA.