Na początku października Państwowa Agencja Atomistyki (PAA) poinformowała, że w powietrzu nad Europą, w tym także nad Polską, wykryto promieniotwórczy izotop Ruten-106. Informację tę potwierdził francuski Państwowy Instytut Bezpieczeństwa Radiologicznego (IRSN), według którego radioaktywny obłok ogarnął między 27 września a 13 października większą część Europy, a Polska znalazła się wśród krajów, gdzie stężenie izotopu było podwyższone.
Krajowa sieć stacji poboru aerozoli wykryła w powietrzu nad naszym krajem Ruten-106 w stężeniu 6,4 mBq/m3. To bardzo niewielka ilość, nie stanowiąca dla ludzkiego zdrowia i środowiska naturalnego żadnego zagrożenia.
Nie ma więc żadnej potrzeby przyjmowania preparatów z jodem, w tym np. słynnego płynu lugola. Skażenie było tylko tymczasowe. Miałoby niebezpieczny przebieg, gdybyśmy taką dawkę rutenu wdychali nieustannie przez kilkaset lat.
Źródłem Rosja lub Kazachstan
Wczoraj (9.11) przedstawiciele IRSN poinformowali, że ustalono źródło tego izotopu, będącego produktem rozszczepiania atomów w reaktorach jądrowych. Izotop ten w przyrodzie nie występuje, ze względu na wynoszący nieco ponad rok okres połowicznego rozpadu wykorzystywany jest w medycynie, głównie w leczeniu nowotworów.
Do wycieku miało dojść między górami Uralu i rzeką Wołgą, a więc w środkowo-zachodniej Rosji lub północnym Kazachstanie. Do atmosfery wydostała się duża ilość Rutenu-106, od 100 do 300 terabekereli. Gdyby do podobnego wycieku doszło w Polsce, konieczna okazałaby się ewakuacja ludności w promieniu przynajmniej kilku kilometrów od miejsca emisji tego izotopu.
Naukowcy nie są w stanie ustalić dokładnej lokalizacji źródła emisji, ale najprawdopodobniej był nim zakład przerobu paliwa jądrowego lub ośrodek medycyny nuklearnej, gdzie doszło do nieprawidłowej utylizacji tej substancji, np. jej spalenie.
Z całą pewnością nie była to awaria reaktora atomowego, ponieważ w powietrzu razem z Rutenem-106 pojawiłyby się też inne izotopy promieniotwórcze. Izotopu nie rozpylił też spalający się w ziemskiej atmosferze sztuczny satelita, ponieważ w tym czasie do takiego manewru nie doszło.
Rosyjskie władze stwierdziły, że o żadnej awarii, której skutkiem mógłby być obłok radioaktywny, nic nie wiedzą. Z kolei władze Kazachstanu póki co się nie wypowiedziały, być może nakazały kontrolę swoich zakładów.
Incydent pokazuje, że mimo wyjątkowo zaostrzonych kontroli w placówkach na co dzień zajmujących się substancjami radioaktywnymi, a także w cieniu katastrofy czarnobylskiej, nadal nie jesteśmy wolni od zagrożenia, zwłaszcza, że o jego źródle dowiadujemy się z opóźnieniem, a winowajcy wciąż nie udało się zidentyfikować.
Władze powinny nas poinformować
W związku z niezrozumiałą opieszałością władz, obawy narastają, ale na szczęście w dzisiejszych czasach dostęp do niezależnych informacji jest o wiele łatwiejszy niż dawniej. Możemy na własną rękę śledzić pomiary powietrza i zawczasu być przygotowanym na najgorsze.
Pierwszym źródłem informacji jest zawsze Państwowa Agencja Atomistyki (PAA), która ma obowiązek informować, podobnie jak jej odpowiedniki w innych krajach, o skażeniu radiacyjnym Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA). Na oficjalnej stronie internetowej tej instytucji, stale jest zamieszczana aktualna mapa z wynikami pomiarów i informacją, czy poziom promieniowania jest czy też nie jest przekroczony.
Jeśli zawiodą lokalne władze, ogólnoświatowy organ nie powinien takich informacji ukrywać. W przypadku, gdy którykolwiek czujnik odnotuje podwyższony poziom skażenia, natychmiast odczyty są analizowane, a następnie, o ile nie jest to błąd pomiaru, uruchamia się całą procedurę alarmową. Powiadamiane są służby publiczne, a następnie mieszkańcy zagrożonych obszarów. Informacja upubliczniona zostaje przez wszystkie media, czy to telewizyjne czy też internetowe.
A jeśli tego nie zrobią na czas?
Możemy skorzystać z niezależnej sieci pomiarowej Radioactive@Home, prowadzonej przez studentów lub amatorów. W całej Europie, również w Polsce, znajdują się specjalne stacje, które dokonują pomiarów na bieżąco. Najgęściej usiane są nimi okolice elektrowni atomowych, gdzie zagrożenie dla ludności jest największe.
W Polsce mamy około 40 takich stacji, które, jeśli promieniowanie przekracza dopuszczalne granice, w trybie rzeczywistym nas o tym ostrzegą. Warto więc śledzić poniższą stronę i jeśli zielone kropki zmienią się na żółte lub czerwone, natychmiast przekazywać taką informację dalej.
Jeśli to nam nie wystarcza i chcemy mieć informacje z pierwszej ręki, czyli od siebie, możemy zakupić czujnik radiacyjny na własność, dokonywać pomiarów na bieżąco, a dane z niego wdrożyć do systemu Radioactive@Home, aby mogli z nich korzystać także inni.
Kamery wszystko nam pokażą
Dodatkowym elementem systemu wczesnego ostrzegania są kamery internetowe, za pomocą których każdy z nas może śledzić czy rzeczywiście w elektrowni nie doszło do wybuchu i czy nie unosi się nad nią charakterystyczna chmura radioaktywnego pyłu. Tego typu kamery są ogólnodostępne np. w Czechach. Poniżej monitoring elektrowni atomowej w Temelinie:
Warto dodać, że to właśnie widok z kamery internetowej był pierwszym ostrzeżeniem dla mieszkańców rejonu Fukushimy w 2011 roku. Po raz pierwszy udało się uwiecznić moment wybuchu i uniesienia się radioaktywnego obłoku, co jest widoczne na poniższym zdjęciu.
Gdzie zawędruje radioaktywna chmura?
Jeśli już do skażenia dojdzie, dysponujemy narzędziem, dzięki któremu możemy śledzić trasę, którą będzie się przemieszczać radioaktywny obłok. Służą do tego symulatory przepływu mas powietrza np. model HYSPLIT amerykańskiego Narodowego Urzędu do spraw Oceanów i Atmosfery (NOAA).
Z kilkudniowym wyprzedzeniem możemy więc określić, gdzie zawędruje chmura i czy sięgnie Polski. Jeśli doszłoby np. do awarii w elektrowni atomowej w Zaporożu na Ukrainie wiedzielibyśmy, że przy zachodnim wietrze radioaktywny obłok przemieściłby się na wschód w kierunku Rosji i w żadnym razie by nam nie zagroził. Jeśli wiałoby z przeciwnego kierunku, wówczas mielibyśmy się o co martwić.
Panikę może wywołać zwykły deszcz
Zanim zaczniemy panikować, pamiętajmy, że ziemska atmosfera jest pełna promieniotwórczych pierwiastków, których źródłem jest gleba. Poziom promieniowania może od czasu do czasu nieznacznie wzrastać, np. z powodu zwyczajnego deszczu. Dlaczego? Ponieważ promieniotwórczy gaz radon (Rn-222), który wydobywa się ze skorupy ziemskiej do atmosfery, ulega rozpadowi promieniotwórczemu.
Jednym z produktów rozpadu jest izotop bizmutu (Bi-214), który unosi się swobodnie w powietrzu. Z reguły daje on pewien w przybliżeniu stały wkład do poziomu promieniowania. Jednak gdy zaczyna padać deszcz, Bi-214 opada razem z kroplami deszczu, kumulując się na gruncie.
Zanim ulegnie on rozpadowi (czas połowicznego rozpadu Bi-214 to około 20 minut) i jego stężenie wróci do normy obserwujemy jego 2-4 razy większą ilość w pobliżu czujnika, jako wzrost poziomu promieniowania. Największy wzrost poziomu promieniowania następuje zazwyczaj na początku opadów, póki powietrze nie oczyści się ze zgromadzonego w nim Bi-214.
Szczególnie silnie jest to odnotowywane przez czujniki, gdy pojawia się pierwszy deszcz po dłuższym okresie posuchy, gdy w powietrzu unosi się smog. Jednak, jeśli podczas opadów wieje silny wiatr, przynosi on wciąż nowe porcje Bi-214. Jest to zjawisko towarzyszące nam odkąd istnieją na Ziemi opady deszczu.
Niewielkie i chwilowe przekroczenie poziomu anomalnego nie stanowi zagrożenia dla zdrowia. Jeśli nie chcemy mieć kontaktu z promieniotwórczymi pierwiastkami, powinniśmy unikać przebywania w strugach deszczu podczas początkowej fazy opadów, gdy krople wody dopiero zaczynają wymywać z powietrza zanieczyszczenia.
Źródło: TwojaPogoda.pl / PAA / IRSN / MAEA.