„Wszystkie części nieba stanęły w ognistych płomieniach” - napisał Pero Ruiz Soares, naoczny świadek tego wydarzenia w Lizbonie, autor XVI-wiecznej portugalskiej kroniki. „Nikt nie pamiętał, by wcześniej widział coś podobnego” - dodał.
„O północy nad zamkiem wzniosły się wielkie ogniste płomienie, które były straszne i przerażające. Następnego dnia stało się to samo o tej samej godzinie, ale nie było to tak wielkie i przerażające. Wszyscy udali się na wieś, aby zobaczyć ten wspaniały znak” - opisywał owy fenomen Soares.
Dzisiaj wiemy, że między 6 a 8 marca 1582 roku ludzkość stała się świadkiem wyjątkowo intensywnej i rozległej burzy geomagnetycznej. Na skutek skierowanego bezpośrednio w stronę Ziemi koronalnego wyrzutu masy, do ziemskich biegunów magnetycznych dotarły olbrzymie ilości słonecznej plazmy.
W wysokich warstwach atmosfery cząstki ze Słońca zaczęły się łączyć ze składnikami powietrza tworząc zapierający dech spektakl w postaci tańczącej zorzy polarnej, głównie w kolorze czerwonym. O tyle, o ile na dalekiej północy zorza była wtedy znana i nie wywarła większego niż zwykle wrażenia, to jednak na południu wzięta została za coś nadprzyrodzonego.
Bardzo podobne opisy tego zjawiska, jakie w kronice zawarł Pero Ruiz Soares, pojawiły się też w księgach pochodzących z wielu regionów Europy, ale również Korei Południowej i Japonii. Na tej podstawie naukowcy dowiedli, że zorza była widoczna nadzwyczaj blisko równika, co zdarza się niezwykle rzadko.
Kolorowe wstęgi podziwiano m.in. w niemal całej Europie, Azji i Ameryce Północnej, nawet na obszarach położonych na 28 stopniu szerokości geograficznej północnej. Nic więc dziwnego, że zorza wzięta została za znak czasów ostatecznych, wieszczący najróżniejsze kataklizmy.
Tak spektakularne burze geomagnetyczne, zdolne wyprodukować zorzę na olbrzymim obszarze, zdarzają się zazwyczaj tylko raz na stulecie. Ostatnio miała ona miejsce we wrześniu 1859 roku, kiedy została określona mianem „zjawiska Carringtona”.
Doszło do zakłóceń i awarii w sieci telegraficznej w Europie i Ameryce Północnej. Zorze polarne, zwykle widoczne nad obszarami polarnymi, tym razem obserwowano niemal na całym świecie, nawet w krajach położonych w pobliżu równika.
Słabsze burze szalały w 1956 i 1989 roku. Ta druga poważnie uszkodziła sieć elektroenergetyczną w kanadyjskim Quebecu. Jednak te najpotężniejsze miały miejsce w 660 roku przed naszą erą, a następnie w latach 774-775 naszej ery i ponownie w 994 roku naszej ery.
Ludzkość nie dysponowała wówczas urządzeniami, które mogłyby odnotować tego typu zdarzenie. Nie miało ono też większego wpływu na normalne funkcjonowanie społeczeństwa, bo nie istniała wówczas żadna powszechna elektronika.
Niewiele brakowało, abyśmy mieli powtórkę z tamtych wydarzeń 23 lipca 2012 roku. Na Słońcu doszło wtedy do największego wybuchu jaki kiedykolwiek odnotowano za pomocą sond kosmicznych. Miał on miejsce na skraju widocznej z Ziemi strony tarczy słonecznej.
Tylko fakt, że wyrzut nie był skierowany bezpośrednio z naszą stronę, nie odczuliśmy jego skutków. A mogło być naprawdę groźnie. Naukowcy przez wiele miesięcy badali to zjawisko i doszli do zatrważających wniosków.
Ustalono, że do koronalnego wyrzutu materii (CME) doszło z plamy o numerze 1520. Wiatr słoneczny osiągnął rekordową prędkość aż 12 milionów kilometrów na godzinę i rozprzestrzenił naładowane cząstki po Układzie Słonecznym.
Naukowcy sądzą, że przy odpowiednio silnej burzy magnetycznej, powstałej po wybuchu na Słońcu, uszkodzenie sieci energetycznej może objąć nawet całe kraje. Setki milionów odbiorców straciłoby prąd na całe tygodnie, a nawet miesiące. W skrajnych przypadkach przywracanie dostaw energii trwałoby kilka lat.
Naprawa całych systemów energetycznych byłaby niezwykle czasochłonna i kosztowna. Według szacunków niemieckiej firmy ubezpieczeniowej Allianz straty materialne takiego zdarzenia mogłyby sięgać nawet bilionów dolarów.
To może się okazać gorsze dla normalnego funkcjonowania społeczeństwa niż odbudowa po przejściu tornada czy nawet największej powodzi. Zjawiska te dotykają miasta, regiony i kraje, zaś wpływ Słońca obejmuje całe kontynenty, całą naszą planetę jednocześnie.
Mając na uwadze 11-letni cykl słoneczny, obecnie znajdujemy się już po minimum słonecznym u początku następnego cyklu. Przed nami kolejne maksimum aktywności Słońca. To oznacza, że w latach 20. sytuacja może się skomplikować. Aby lepiej poznać naszą gwiazdę i opracować skuteczne metody ochrony mamy zaledwie kilka lat.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Cornell University.