Amerykańscy pogodynkowie słyną z tego, że podczas tropikalnych huraganów jadą tam, skąd wszyscy uciekają. Na żywo dla milionów widzów uginają się pod naporem wiatru, ukazując siłę żywiołu. Tak też było podczas uderzenia huraganu Ian we Florydę.
Znany pogodynek i zarazem łowca burz Jim Cantore, który robi najlepsze pogodowe szoł w amerykańskiej telewizji, swój entuzjazm niemal przypłacił życiem. Wyszedł na ulice, na której porywy wiatru osiągały aż 160 kilometrów na godzinę.
W pewnej chwili, gdy chciał podejść do znaku drogowego, w jego nogę uderzyła ułamana przez wichurę gałąź, podcinając go i niemal wywracając. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby gałąź uderzyła wyżej. Mogła przecież przebić jego ciało, poważnie go zranić lub nawet zabić.
Poruszające się z impetem szczątki porwane przez huraganowy wiatr potrafią przebijać nawet twarde przedmioty, a co dopiero ludzkie ciało. Zdarzało się, że widelce wbijały się w ściany budynków. To daje wyobrażenie, jak potężną siłą jest porywisty wiatr.
Źródło: TwojaPogoda.pl