Nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie można spożywać deszczówkę bez jej oczyszczenia i przegotowania. Tak jest nawet w najbardziej wydawałoby się nieskażonych ludzką ręką zakątkach świata, zarówno na Antarktydzie, jak i na Wyżynie Tybetańskiej.
W obu tych miejscach, jak i wszędzie indziej, naukowcy wykryli w próbkach wody deszczowej niezwykle szkodliwe dla człowieka i zwierząt drobinki plastiku, które zawarte są m.in. w opakowaniach, tkaninach i kosmetykach.
Mowa o tzw. „wiecznych chemikaliach”, czyli toksycznych substancjach chemicznych znanych jako PFAS. Ich ilość w każdym środowisku, od obszarów polarnych aż po równik znacznie przekracza dopuszczalne normy ustalone przez amerykańską Agencję Ochrony Środowiska (EPA).
Syntetyczne związki chemiczne unoszą się w powietrzu i trafiają na chmury deszczowe, gdzie wnikają w krople wody i spadają ponownie na ziemię, gromadząc się w kałużach. Jeśli mokniemy w strugach deszczu, substancje te wnikają do naszego organizmu.
Wszystkie takie związki zawierają wiązania węgiel-fluor, które są jednymi z najsilniejszych wiązań spotykanych w chemii organicznej. Stąd też są niezwykle odporne na rozkład. Nawet jeśli nagle zastąpilibyśmy je czymś innym, to i tak będą się one utrzymywać na naszej planecie przez setki i tysiące lat.
Naukowcy wyliczyli, że każdego tygodnia pochłaniamy je w takich ilościach, jakbyśmy zjadali kartę kredytową. Każdy może sobie wyobrazić, co to oznacza dla naszego zdrowia i życia. Niestety, tych drobin nie jesteśmy już w stanie usunąć ze środowiska, musimy z nimi żyć. Następnym razem, gdy będzie padać deszcz, lepiej nie łapmy kropel do buzi.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Nature.