Naukowcy z NASA po przeprowadzeniu dogłębnej analizy pióropusza popiołów pochodzącego z najpotężniejszej erupcji ostatnich 30 lat, do której doszło 15 stycznia na wyspach Tonga na Pacyfiku, doszli do wniosku, że jego wierzchołek sięgną niemal wysokości 60 kilometrów.
Wcześniej sądzono, że uniosły się one nie wyżej niż na 30 kilometrów. Dla porównania samoloty latają zwykle na wysokości około 10 kilometrów, a wierzchołki chmur burzowych nie przekraczają 15 kilometrów.
Na wysokości 60 kilometrów nad powierzchnią ziemi znajduje się mezosfera, gdzie powstają najwyższe znane na naszej planecie chmury, których natury wciąż w pełni nie udało się poznać. To tzw. obłoki srebrzyste, które latem zachwycają swoimi elektryzującymi barwami po zachodzie i przed wschodem słońca.
Powstają one z drobinek pozostawianych przez spalające się tam meteory. Nie można więc wykluczyć, że gdybyśmy mieli lato, to nastąpiłaby prawdziwa eksplozja tych obłoków, ponieważ, jak wyliczyli naukowcy, popioły wulkaniczne rozeszły się tam na obszarze aż 160 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Wulkan wyemitował popioły w rekordowym tempie. W ciągu zaledwie pierwszej godziny od początku erupcji słup popiołów przekroczył wysokość 50 kilometrów. W tym czasie wygenerował on aż 400 tysięcy błyskawic, czego nigdy wcześniej nie odnotowano.
Badacze mówią o największej burzy wulkanicznej jaką kiedykolwiek zarejestrowały systemy detekcji wyładowań atmosferycznych. Niesłychane rzeczy działy się nie tylko w powietrzu, ale też na ziemi. Gęste pyły zmieniły dzień w nocy na wyspach Tonga, pokrywając je grubą warstwą.
Erupcja podmorskiego wulkanu Hunga Tonga, setki razy silniejsza niż pierwsza bomba atomowa, wytworzyła tsunami o wysokości ponad 10 metrów, które uderzyło w wybrzeża niemal wszystkich krajów wybrzeży Pacyfiku. Zginęło co najmniej 5 osób, a 18 zostało rannych. Liczba zaginionych wciąż nie została ustalona. Straty materialne sięgają 90 milionów dolarów.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NASA.