Po 10-letniej drzemce budzi się wulkan Grímsvötn na Islandii. Świadczy o tym coraz szybsze zapadanie się pokrywy lodowej zgromadzonej na szczycie wulkanu. W ciągu minionego tygodnia opadła ona o 4 metry, z czego o 2 metry w ciągu zaledwie 48 godzin.
Naukowcy bacznie obserwują ten proces, ponieważ zwykle prowadzi on do gwałtownej zmiany ciśnienia w kalderze, a w efekcie kończy się to erupcją. Zagrożenie stanowi też szybkie roztapianie się lodowca wraz z podnoszącą się temperaturą pod nim.
To z kolei grozi powodziami glacjalnymi. Szacuje się, że na szczycie wulkanu zgromadzony jest aż kilometr sześcienny wody, która może w każdej chwili spłynąć rzekami. Stanowi to zagrożenie dla miejscowej ludności, która od września pozostaje w stanie pogotowia.
Co ciekawe, po raz pierwszy naukowcy mierzą bardzo duże ilości dwutlenku siarki u islandzkiego wulkanu, który nie jest w fazie erupcji. To oznacza, że wszelkie parametry wskazują iż Grímsvötn powinien już wybuchnąć, ale z niewiadomych przyczyn wciąż do tego nie doszło.
Tymczasem do erupcji może dojść niespodziewanie. Przykładowo 10 lat temu wulkanu wyrzucił popioły zaledwie 6 godzin po tym, gdy grupa wspinaczy poczuła zapach siarki. Erupcje wulkanu Grímsvötn są zjawiskiem regularnym, występującym przynajmniej raz na każde dziesięciolecie.
Aktywność wulkanu trwa mniej więcej od 1 do 3 tygodni, po czym wulkan przechodzi w stan uśpienia. Jeśli wyemituje duże ilości popiołów, to ruch lotniczy w rejonie Islandii może zostać przynajmniej częściowo sparaliżowany.
Drobinki unoszące się z krateru stanowią bowiem bardzo poważne zagrożenie dla silników samolotowych. Mogą wywoływać tarcie, a te może się skończyć uszkodzeniem silników i stanowić niebezpieczeństwo katastrofy lotniczej.
Dodajmy, że na Islandii aktywny jest obecnie wulkan w dolinie Geldingadalir (masyw górski Fagradalsfjall), który podziwiany jest przez samych mieszkańców, jak i turystów z całego świata, ze względu na swoją niezwykłą malowniczość.
Źródło: TwojaPogoda.pl / IMO.