Hawaje, nazywane rajem na Ziemi, zmieniły się w piekło za sprawą kolejnej erupcji wulkanu Kilauea znajdującego się na największej wyspie archipelagu położonego na Pacyfiku. Lawa pojawiła się w kraterze Halemaumau. Póki co nie wydobywa się ona poza krater.
Sytuacja może się jednak zmienić w oka mgnieniu, dlatego wulkan jest nieustannie monitorowany. Pomarańczowo-czerwona lawa jest rozgrzana do temperatury przeszło tysiąca stopni i potrafi zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze.
Jeszcze groźniejsze są gazy uwalniane podczas kolejnych wybuchów, które nazywane są one vogiem (połączenie słów smog i vulcano). To duże ilości pary wodnej, dwutlenku węgla i dwutlenku siarki.
Mieszanina tych związków w połączeniu z tlenem, promieniowaniem słonecznym i wilgocią przekształca się w drobne cząstki rozpraszające światło. Może on być bardzo poważnym zagrożeniem dla ludzi i zwierząt, a także wpływać na jakość plonów.
Najwyższy stopień alarmu
Zakazano zbliżania się do krateru, a mieszkańców ostrzeżono przed opadami popiołów. Wydano najwyższy stopień alarmu dla lotnictwa. Ze względu na dynamicznie zmieniającą się sytuację, piloci otrzymali nakaz omijania wulkanu.
Erupcji towarzyszą całe serie umiarkowanej siły wstrząsów, które na szczęście nie stwarzają zagrożenia tsunami. Jednak służby trzymają rękę na pulsie i będą reagować, jeśli trzęsienia ziemi będą się nasilać.
Kilauea budziła się ostatnio w styczniu, ale najbardziej niespokojna była w 2018 roku, gdy lawa wypływająca z jednego z kraterów i uchodząca do wód Pacyfiku, po drodze trawiła drzewa, drogi i zabudowania, zmuszając kilka tysięcy mieszkańców regionu do ewakuacji.
Erupcja wulkanu Kilauea uznana została wtedy za największą na Hawajach we współczesnej historii, a także największą w całych Stanach Zjednoczonych od 1980 roku, a więc od czasu wybuchu wulkanu St. Helens.
Źródło: TwojaPogoda.pl / USGS.