Tegoroczne fale upałów nie można nazwać zwyczajnymi. Mieliśmy już trzy, spośród których dwie trwały miejscami nawet 5-6 dni. Nawet, gdy się między nimi ochładzało, to jednak temperatura rzadko kiedy spadała poniżej 25 stopni, najczęściej oscylując w granicach 27-29 stopni.
Na upał nakładało się wyjątkowo wilgotne powietrze, które sprawiało, że niemal codziennie towarzyszyły nam burze, i to nie byle jakie, bo bardzo gwałtowne. Było parno i duszno, a więc bardzo nieprzyjemnie.
Najbardziej zmęczeni długotrwałym żarem nie są wcale mieszkańcy województw zachodnich i południowych, gdzie upał zazwyczaj trwa najdłużej i jest najsilniejszy, lecz północno-wschodnich regionów, gdzie temperatura najrzadziej przekracza 30 stopni.
W tym sezonie wieloletnia statystyka pogodowa wywróciła się do góry nogami, bo największą liczbę dni upalnych dotychczas odnotowaliśmy na polskim biegunie zimna. W Suwałkach 30 stopni i więcej było już przez 12 dni, a w Białymstoku przez 13 dni. Średnia wieloletnia to zaledwie 2 dni upalne w ciągu roku.
Dla porównania we Wrocławiu, gdzie upał utrzymuje się zazwyczaj najdłużej, temperatura sięgała 30 stopni lub przekraczała tę wartość przez zaledwie 6 dni. To dwukrotnie krócej niż na Podlasiu i Suwalszczyźnie. Jeszcze mniej dni upalnych, tylko 4, odnotowano w Zielonej Górze.
Stało się tak dlatego, że fale upałów, które napływały nad Polskę, najpierw docierały nad zachodnie województwa, gdzie utrzymywały się tylko 2-3 dni, następnie spychane były przez chłodne fronty na wschód kraju, gdzie zalegały znacznie dłużej, nawet 6 dni, bo fronty te zatrzymywały się nad centralnymi regionami, blokowane przez wyże ze wschodu kontynentu.
W tym samym czasie, gdy mieszkańcy zachodnich województw oddychali z ulgą po ochłodzeniu, na wschodzie wszyscy dusili się od żaru lejącego się z nieba. Upał najdłużej zalegał na północnym wschodzie, gdzie od początku lipca średnia temperatura sięga niemal 5 stopni powyżej normy wieloletniej, co jest historycznym rekordem.
Źródło: TwojaPogoda.pl / IMGW-PIB.