Etna to największy wulkan Europy, który położony jest we wschodniej części włoskiej Sycylii. Od wielu miesięcy notuje się kolejne paroksyzmy erupcyjne. W środę (7.07) wieczorem doszło do już 44. z kolei, akurat w chwili, gdy Włosi wygrali z Hiszpanią w półfinale mistrzostw Europy.
Gdy kibice świętowali, na Etnie pojawiły się fajerwerki w postaci olbrzymich fontann lawy. Erupcja była spektakularna, niezwykle energetyczna, to była niemal nieprzerwana kanonada. Smugi popiołów ciągnęły się przez całe niebo na odległość kilkudziesięciu kilometrów.
Wybuchy są coraz gwałtowniejsze i stają się nieprzewidywalne. Problem z ich prognozowaniem mają też naukowcy z obserwatorium znajdującego się na zboczach wulkanu. Według nich Etna znajduje się obecnie w drugiej fazie swojej aktywności, która rozpoczęła się 19 maja.
Siła kolejnych erupcji jest tak duża, że zaczęła poważnie niepokoić okolicznych mieszkańców. Mimo, że w ostatnim czasie byli oni świadkami już ponad 40 erupcji, to jednak niektórzy z nich przygotowują się na najgorsze, na opady gęstego popiołu i spływy lawy.
Czy dojdzie do olbrzymiej erupcji? Tego niestety, nie wiadomo. Etna nieustannie zaskakuje i zapewne jeszcze nie raz nas przerazi. 8 marca 1669 roku potoki lawy, opady piroklastyczne i trujące gazy pozbawiły życia 20 tysięcy ludzi, z czego 3 tysiące w ciągu zaledwie kilku godzin. Popioły opadały w promieniu nawet ponad 150 km od wulkanicznego krateru.
Z kolei w 2017 roku fragmenty lawy i skał zaczęły upadać na turystów. 10 osób zostało rannych, 6 z nich trafiło do szpitala, głównie z obrażeniami głowy. Materiał piroklastyczny był bardzo niebezpieczny, ponieważ miał nawet kilka metrów średnicy, ważył 200 ton i miał temperaturę kilkuset stopni. To cud, że nikt nie zginął.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Rai News.