„Czuję się jak na beczce prochu” - informuje Kasia, jedna z naszych czytelniczek. Polka mieszkająca i pracująca w okolicach Reykjaviku, stolicy Islandii, podobnie jak tysiące mieszkańców okolicy Półwyspu Reykjanes odczuwa od kilku dni bezprecedensową serię aż 5 tysięcy trzęsień ziemi.
Do najsilniejszego z nich doszło w środę (24.02) w godzinach południowych czasu polskiego. Wstrząs M5.7 był uznany przez miejscowych za najdotkliwiej odczuwany od wielu lat. Potwierdza to m.in. Óskar Sævarsson, strażnik parku narodowego i mieszkaniec Grindavíku.
To właśnie w okolicach Grindavíku wstrząsy najbardziej dają się we znaki mieszkańcom. Wielu z nich za każdym razem, gdy trzęsie się bardzo mocno, opuszczają budynki i gromadzą się z dala od nich.
Epicentra wstrząsów są zlokalizowane w okolicach wulkanu Krisuvik, położonego 35 kilometrów od Reykjaviku, który stanowi część kompleksu wulkanicznego obejmującego południowo-zachodni skraj Islandii. Jego ostatnia erupcja miała miejsce w 1340 roku, a więc prawie 700 lat temu.
Władze w związku z zagrożeniem podniosły poziom alarmu dla lotnictwa z zielonego do żółtego stopnia. Na terenach dotkniętych żywiołem wprowadzono stan wyjątkowy i zamknięto m.in popularne wśród turystów szlaki wycieczkowe i stoki narciarskie.
Biuro meteorologiczne ostrzega, że wstrząsy mogą się powtarzać. Poza trzęsieniami w rejonie wulkanu, nie ma żadnych innych oznak budzenia się Krisuvika. To proces bardzo złożony, który prawdopodobnie się rozpoczął, ale nie wiadomo czy i kiedy skończy się erupcją.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Smithsonian.