W 1492 roku Krzysztof Kolumb wylądował w Ameryce, nie tylko ją odkrywając, ale również rozpoczynając dramatyczne zmiany, które przez wiele następnych lat dotkliwie odczuwały miliony mieszkańców najróżniejszych zakątków naszej planety.
Takie wnioski płyną z najnowszej publikacji brytyjskich naukowców z Uniwersytetu Londyńskiego na łamach prestiżowego pisma „Quaternary Science Reviews”. Inwazja Kolumba spowodowała ludobójstwo, ale także epidemie chorób, w wyniku czego, według danych ze spisów powszechnych i podatkowych, zginęło około 55 milionów przedstawicieli rdzennej ludności Ameryki.
Trudniła się ona głównie rolnictwem, dlatego też odłogiem pozostało aż 56 milionów hektarów ziemi rolnej. Z biegiem lat zaczęła ona zarastać bujną roślinnością, która pochłaniała z atmosfery, za pomocą fotosyntezy, coraz większe ilości dwutlenku węgla.
To gaz, którego wzrastająca koncentracja w powietrzu sprzyja wzrostowi średniej temperatury globalnej, zaś zmniejszające się ilości skutkują ochłodzeniem. Naukowcy udowodnili za pomocą badań rdzeni lodowych z Antarktyki, że w latach 1520-1610 zawartość dwutlenku węgla w atmosferze obniżyła się aż o 67 procent.
Dotychczas nie było jasne, gdzie się znikły tak duże ilości dwutlenku węgla w niecałe stulecie. Teraz wiemy już, że 7 miliardów ton metrycznych dwutlenku węgla (CO2) pochłonęła roślinność, która zajęła porzucone pola uprawne. Absorpcja CO2 największa była w wilgotnych, tropikalnych środowiskach, ale występowała też na ziemiach suchych, w lasach iglastych i liściastych w USA i Kanadzie.
Wielkie Wymieranie rdzennej ludności obu Ameryk stanowi wyjaśnienie anomalnego spadku ilości atmosferycznego dwutlenku węgla w tym czasie i wynikającego z tego obniżania się globalnych temperatur powietrza - czytamy w raporcie.
Ochłodzenie było tak głębokie, że w okresach zimowych w Ameryce Północnej i Europie średnie temperatury powietrza były niższe nawet o 2 stopnie wobec notowanych obecnie. Nietypowe ochłodzenie potrwało około 400 lat, a najzimniejszy okres przypadł między 1600 a 1800 rokiem.
To wystarczyło, aby w Polsce podczas półrocznych zim temperatura spadała do minus 40-50 stopni. 1829 był na ziemiach polskich najzimniejszym rokiem w całej historii pomiarów. Tylko jeden miesiąc, wrzesień, zapisał się ciepło. Pozostałe miesiące były bardzo zimne, a tylko jeden lekko zimny. Było równie zimno, co obecnie na zachodniej Syberii.
Lód pokrywał znaczną część Bałtyku, ale tylko w okresie zimowym i nie w każdym roku. O tyle, o ile danych o zamarzaniu naszego morza jest niewiele, to dysponujemy sporą wiedzą na temat zamarzania Tamizy w Londynie.
Od czternastego do dziewiętnastego wieku rzeka ta całkowicie pokrywała się lodem przez około 25 zim, czasem co kilkanaście lat, ale częściej co kilkadziesiąt. To dowód na to, że nawet podczas Małej Epoki Lodowej potrafiło być dość ciepło.
Jednak podczas najbardziej surowych zim sytuacja była opłakana, bo rzeka ścięta była lodem o grubości blisko 30 cm. Tak było zimą z przełomu 1683 i 1684 roku, kiedy na zamarzniętej Tamizie otwierano jarmarki.
Naukowcy idą dalej i twierdzą, że Mała Epoka Lodowa zakończyła się wraz z rozpoczęciem się Rewolucji Przemysłowej. Wówczas stale rosnące, aż po dziś dzień, emisje dwutlenku węgla, spowodowały wzrost średnich globalnych temperatur, a więc również globalne ocieplenie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Quaternary Science Reviews.