Pogarsza się sytuacja na Hawajach, gdzie raj zmienił się w piekło po największym od 3 lat wybuchu wulkanu Kilauea. Z północno-zachodniej strony krateru Halemaumau wypływają olbrzymie ilości lawy, która utworzyła jezioro głębokie na 180 metrów i o objętości 22 milionów metrów sześciennych.
Taką ilością lawy można by wypełnić 22 Stadiony Narodowe lub 28 Pałaców Kultury i Nauki w Warszawie. Pomarańczowo-czerwona lawa jest rozgrzana do temperatury przeszło tysiąca stopni i potrafi zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze.
Jeszcze groźniejsze są gazy uwalniane podczas kolejnych wybuchów, które nazywane są one vogiem (połączenie słów smog i vulcano). To duże ilości pary wodnej, dwutlenku węgla i dwutlenku siarki.
Mieszanina tych związków w połączeniu z tlenem, promieniowaniem słonecznym i wilgocią przekształca się w drobne cząstki rozpraszające światło. Może on być bardzo poważnym zagrożeniem dla ludzi i zwierząt, a także wpływać na jakość plonów.
Zakazano zbliżania się do krateru, a mieszkańców ostrzeżono przed opadami popiołów. Lotnictwo otrzymało nakaz omijania wulkanu. Smuga popiołów w pierwszych dniach erupcji wzniosła się na wysokość 7 kilometrów i rozciągnęła na dystansie ponad 70 kilometrów.
Erupcji towarzyszą całe serie umiarkowanej siły wstrząsów, które na szczęście nie stwarzają zagrożenia tsunami. Jednak służby trzymają rękę na pulsie i będą reagować, jeśli trzęsienia ziemi będą się nasilać.
Kilauea tak niespokojna nie była od 2018 roku, gdy lawa wypływająca z jednego z kraterów i uchodząca do wód Pacyfiku, po drodze trawiła drzewa, drogi i zabudowania, zmuszając kilka tysięcy mieszkańców regionu do ewakuacji.
Erupcja wulkanu Kilauea uznana została za największą na Hawajach we współczesnej historii, a także największą w całych Stanach Zjednoczonych od 1980 roku, a więc od czasu wybuchu wulkanu St. Helens.
Źródło: TwojaPogoda.pl / USGS.