O katastrofie kontenerowca El Faro można by stworzyć hollywoodzki hit na miarę kultowego już "Gniewu Oceanu" z rewelacyjnym Georgem Clooney'em. Wieść o zatonięciu statku z 33 osobami, w tym 5 polskimi marynarzami, na pokładzie, wstrząsnęła społecznością międzynarodową.
Kontenerowiec wypłynął 30 września 2015 roku z portu w Jacksonville na wschodnim wybrzeżu Florydy. Jego celem miało być San Juan, stolica Portoryko na Karaibach. Jednostka, na podkładzie której znajdowało się 391 kontenerów oraz 294 samochody i ciągniki siodłowe, miała przepłynąć w ciągu kilku dni 2 tysiące kilometrów.
Kapitan Michael Davidson opuszczając Florydę otrzymał informację, że na jego trasie znajdzie się tropikalny cyklon o imieniu Joaquin, dlatego będzie otrzymywać na bieżąco prognozy, aby móc żywioł bezpiecznie ominąć.
Już wtedy było zagrożenie, że burza tropikalna może przybrać na sile. Kapitan podjął jednak decyzję, że popłynie, mimo iż jeden z członków załogi zgłosił swoje obawy. Wysłał maila do rodziny i znajomych z informacją: "Tu jest huragan, a my płyniemy wprost na niego".
W czasie, gdy kontenerowiec zmierzał w kierunku Bahamów, cyklon gwałtownie przybrał na sile, osiągając aż trzecią kategorię w skali. Na zmianę kursu było już za późno. Wiatr gwałtownie się nasilał, a fale były coraz to wyższe.
1 października stało się to, co przypieczętowało tragedię El Faro, wysiadł napęd, a statek zaczął nabierać wody. Jednostka stała się wówczas zupełnie bezbronna wobec potęgi morza. Kapitan powiadomił o sytuacji Straż Przybrzeżną, która próbowała określić lokalizację statku. Z powodu fatalnej pogody akcja ratownicza była niemożliwa.
Nad ranem Straż Przybrzeżna próbowała raz jeszcze skontaktować się z kapitanem, ale bez skutku. Jeszcze wtedy nikt nie przypuszczał, że kontenerowiec zanim zatonął, dotarł wraz z załogą na obrzeża oka huraganu Joaquin. Prędkość wiatru dochodziła wówczas do 215 kilometrów na godzinę, a fale sztormowe miały 15 metrów wysokości.
Jak wskazuje odczyt z czarnych skrzynek, pierwsza informacja o utracie napędu statku pojawiła się o godzinie 6:13 nad ranem, a alarm oznaczający porzucenie statku rozległ się o 7:30. 10 minut później zamilkł, co oznacza, że statek zatonął.
5 października Straż Przybrzeżna, w odległości 65 kilometrów na północny wschód od wyspy Crooked, na obszarze tzw. Trójkąta Bermudzkiego, odkryła zwłoki jednego z członków załogi. W miejscu zatonięcia statku unosiły się też puste kamizelki i łodzie ratunkowe. 7 października poszukiwania wstrzymano.
W listopadzie udało się zlokalizować wrak kontenerowca, który spoczywa na głębokości 4,5 kilometra. 9 sierpnia 2016 roku wydobyto czarne skrzynki. Do tej pory nie udało się odnaleźć ciał 32 członków załogi, w tym wszystkich Polaków.
Śledztwo ujawniło, że kapitan statku chciał ominąć huragan, ale otrzymał z automatycznego systemu komputerowego starą prognozę, sprzed 12 godzin, która uwzględniała niezaktualizowaną trasę wędrówki huraganu. Oznacza to, że załoga do końca nie była świadoma zagrożenia w jakim się znalazła.
Jest to pierwszy potwierdzony oficjalnie przypadek dopłynięcia statku o tak dużej masie do oka tropikalnego huraganu. Wśród marynarzy panuje przesąd, że ten kto spojrzy huraganowi w oko, to czeka go rychła śmierć.
W pierwszą rocznicę tragedii w parku Dames Point w Jacksonville na Florydzie odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary. W uroczystości udział wzięły również rodziny z Polski, które wciąż nie pochowały swoich bliskich. Podobny pomnik stanął także w San Juan na Portoryko.
Śledztwo wykazało też, że statek był nieodpowiednio konserwowany, a firma nim zarządzająca świadomie naraziła załogę na zagrożenie zdrowia i życia. W ramach zadośćuczynienia wypłacono wielomilionowe odszkodowania, ale rodziny pozwały armatora do sądu. Zarówno rozprawy, jak i śledztwo nadal się toczą.
Źródło: TwojaPogoda.pl / News 4 JAX.