Skażenie naszej planety postępuje. W światowych oceanach unoszą się gigantyczne plamy śmieci, niektóre nawet trzykrotnie większe od Polski. Tworzywa sztuczne wymywane są przez podtopienia i powodzie z przydrożnych rowów, brzegów rzek i lasów, a następnie trafiają do mórz.
Ponad 90 procent odpadów z tworzyw sztucznych nie jest poddawanych recyklingowi. Podczas swojej powolnej degradacji rozpada się na coraz mniejsze kawałki, niewidoczne gołym okiem. To właśnie one przenikają następnie do wód, gleby i powietrza. Trują nas już na każdym kroku.
O tym, jak niebezpieczne jest to zjawisko, uświadomił nas wszystkich, i to całkiem przypadkowo, Gregory Wetherbee, naukowiec z amerykańskiej Służby Geologicznej (USGS). Badał on zawartość azotu w deszczówce w Górach Skalistych w USA, gdy nagle pod mikroskopem zamiast cząstek gleby i minerałów, zaobserwował miniaturowe włókna plastiku o różnych barwach.
Podobne badania wcześniej przeprowadzili naukowcy m.in. Pirenejach, jednak ich wyniki nie wzburzyły opinii publicznej. Myślano, że to sporadyczny przypadek. Jednak podobne włókna plastiku znaleziono później także w rzekach, jeziorach, a nawet wodach gruntowych.
Problem stał się powszechny, ponieważ toksyczne włókna znajdują się w naszych ubraniach. Za każdym razem, gdy je pierzemy, włókna te wypadają, a następnie unoszą się w naszych mieszkaniach. Wdychamy je, wnikają nam one do skóry i oczu. Teraz dowiedzieliśmy się, że również je pijemy.
Najgorsze są cząstki z mebli i dywanów, ponieważ mogą zawierać środki przeciwogniowe, które są toksyczne dla ludzi. Nie wiemy jeszcze, jak bardzo nam one szkodzą. Podejrzenia, że mogą powodować nowotwory jest jak najbardziej realne.
Tymczasem plastik wciąż jest produkowany i wciąż używany. Nawet jego szybkie wycofanie nie sprawi, że środowisko naturalne nagle się od niego uwolni. Czyszczenie może potrwać stulecia. Do tego czasu mikrowłókna będą nas zatruwać, a każda spadająca na nas kropla deszczu będzie toksyczna.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NOAA / NASA.