Lipiec zapisał się dokładnie w temperaturowej normie z ostatnich 30 lat, ale ze względu na to, że ostatnie sezony letnie wyjątkowo nas wypieściły rekordowym ciepłem, mogliśmy subiektywnie uznać, że ten lipiec był chłodniejszy niż zwykle.
Odczucie to spotęgowane było przez częste opady deszczu, ale przede wszystkim przez większe niż zazwyczaj w lipcu zachmurzenie. Nie mogliśmy liczyć przynajmniej na kilka z rzędu dni z bezchmurnym niebem. Nawet, gdy nie padało, i tak chmurzyło się.
Chmurne i chłodne wybrzeże
Szczególne pogoda kaprysiła akurat tam, gdzie największa rzesza Polaków wybrała się na urlop, a więc nad morzem i w górach. Pomorze było najbardziej chmurnym miejscem w Polsce. Słońce najczęściej chowało się tam za chmurami, a przez to niektórzy wrócili znad morza z zaledwie lekką opalenizną.
Kąpiele słoneczne nawet w dłuższych chwilach rozpogodzeń nie były możliwe, ponieważ bardzo dokuczliwie wiało znad morza przy niskiej temperaturze. Biegunem tej niepogody była zachodnia część Pomorza, a zwłaszcza Nizina Szczecińska.
Tam lipiec zapisał się nie tylko z największym na tle całego kraju zachmurzeniem, ale też średnia temperatura powietrza była najniższa dochodząc do pół stopnia poniżej normy z wielolecia. Jedyną pozytywnym zjawiskiem dla urlopowiczów była panująca posucha.
Na nią za to skarżyli się rolnicy, ponieważ w rejonie Szczecina spadło zaledwie 20 litrów deszczu na metr kwadratowy ziemi, czyli przeszło 3-krotnie mniej niż powinno. Niedostatek opadów dał się poważnie we znaki uprawom.
Mokre i zimne góry
Drugim najbardziej pokrzywdzonym przez aurę regionem były tereny górzyste. Kilka milionów Polaków postanowiło właśnie tam spędzić urlop w czasach pandemii, licząc na to, że uwolnią się od tłumów. Nic bardziej mylnego, bo takich chmar turystów, jak tego lata, nie pamiętają najstarsi górale.
Pogoda nie pozwalała w lipcu spokojnie przemierzać szlaków. Dzień w dzień chmurzyło się, padał i grzmiało. Często przechodziły na tyle gwałtowne burze, aby turyści z podskokach schodzili do schronisk i w doliny w obawie o zdrowie i życie.
W Tatrach i na Podhalu spadło aż 200 litrów deszczu na metr kwadratowy ziemi. Było to najbardziej mokre miejsce w naszym kraju. Jeśli doliczyć do tego nie za wysokie temperatury i mniejsze niż zwykle usłonecznienie, to wyłania się nam obraz niezbyt udanego urlopu.
Całe szczęście ostatnie dni lipca nieco podreperowały honor pogody, przynosząc zarówno nad morzem, jak i w górach błękitne niebo i wyższą temperaturę. Mimo to trzeba uznać, że tak kapryśnego lipca w dwóch najpopularniejszych miejscach wypoczynku Polaków nie mieliśmy od 2011 roku, a więc od 9 lat.
Słoneczne i suche Podlasie
Najlepszą aurę wygrał jak na loterii ten, kto wybrał się w lipcu na Suwalszczyznę i Podlasie, ponieważ był to jeden z najsuchszych miejsc w Polsce, ale też zdecydowanie najbardziej słoneczny ze wszystkich innych. Tylko temperatura pozostawiała trochę do życzenia.
Sierpień też zapowiada się pod względem temperatury w normie wieloletniej, a sumy opadów będą raczej mniejsze niż zwykle, pogłębiając suszę. Jesień w powietrzu poczujemy wcześniej niż zwykle, już pod koniec miesiąca. Dobra wiadomość jest taka, że posucha może ograniczyć liczbę komarów, które dokuczają nam jak nigdy.
Źródło: TwojaPogoda.pl