To nie superwulkan pod parkiem narodowym Yellowstone w USA powinien nam spędzać sen z powiek, lecz znacznie bliższy wulkan Laacher See. Znajduje się on 8 kilometrów od miejscowości Andernach w Nadrenii-Palatynacie w zachodniej części Niemiec. Wulkan wybuchł po raz ostatni z niesamowitą mocą około 13 tysięcy lat temu.
Indeks Eksplozywności Wulkanicznej (VEI) osiągnął wtedy szóstkę. Taka erupcja zdarza się na naszej planecie średnio raz na pokolenie. Wulkan wyprodukował kilkadziesiąt kilometrów sześciennych popiołów i pumeksu, które wzniosły się na wysokość niemal 20 kilometrów, a następnie rozprzestrzeniły się niemal po całej Europie, od Skandynawii aż po Włochy.
Największe opady popiołów miały miejsce w Dolinie Renu, gdzie warstwa materiałów wulkanicznych pokryła lasy i łąki na wysokość nawet 7 metrów. Gęste popioły zadziałały niczym tama, całkowicie blokując nurt Renu i doprowadzając do rozległych powodzi.
Stożek wulkaniczny zapadł się, tworząc niemal okrągłą kalderę, która z biegiem czasu wypełniła się wodą deszczową, tworząc urokliwy akwen, największe jezioro kraterowe w tej części Europy. Jezioro Laacher See (dosłownie: jezioro Jezioro) otoczone wzgórzami, ma 2 kilometry średnicy, powierzchnię nieco ponad 3 kilometrów kwadratowych i głębokość do 53 metrów.
Jest popularnym miejscem wypoczynku dla okolicznych mieszkańców, którzy pływają po akwenie łódkami i wędkują. Jednak naukowcy ostrzegają, lepiej w nim nie pływać, bo w pobliżu południowo-wschodniego brzegu odnotowano wydobywające się z dna krateru bąbelki dwutlenku węgla.
Dla naukowców są one wskazówką, że wulkan nie jest wygasły, lecz tylko drzemie, więc jego erupcja prędzej czy później jest nieunikniona. Kolejnymi czynnikami są znaczne kontrasty termiczne wody, a także pojawiające się co jakiś czas trzęsienia ziemi o małej i średniej sile. Średnio w ciągu roku dochodzi do kilkudziesięciu wstrząsów. Największe dotychczas miały M4.0.
Naukowcy na łamach pisma „Geophysical Journal International” poinformowali, że po raz pierwszy mają namacalne dowody na to, że wulkan jest aktywny. Odnotowali całą serię mikrowstrząsów, których epicentra znajdowały się od 10 do 40 kilometrów od powierzchnią ziemi.
Ich coraz płytsza lokalizacja oznacza, że magma wędruje systematycznie ku powierzchni. Komora magmowa jest położona stosunkowo płytko, od 5 do 8 kilometrów pod powierzchnią i ma objętość niecałych 7 kilometrów sześciennych.
Jak wyglądałaby erupcja?
Na pierwszej linii ognia znalazłyby się tak duże miasta jak Koblencja (oddalona o 24 km) oraz Bonn (o 37 km). Tam opady popiołów byłyby najgęstsze. Jednak skala erupcji byłaby katastrofalna, ponieważ wulkan jest w stanie wyprodukować 7 kilometrów sześciennych lawy oraz dziesiątki kilometrów sześciennych popiołów, które szczelnie pokryłyby niebo nad środkową Europą.
W Polsce mielibyśmy tzw. kwaśne deszcze, które zanieczyszczałyby glebę i wodę. Popioły ograniczałyby dopływ promieni słonecznych, zmniejszając usłonecznienie i obniżając temperaturę. Skutki erupcji dotknęłyby niemal wszystkie aspekty naszego codziennego życia, chociażby z powodu szkód w rolnictwie.
Tego typu superwulkany potrafią zmieniać klimat, przynosząc ochłodzenie i zabijając wszelkie życie. Z podobną siłą w 1991 roku wybuchł wulkan Pinatubo na Filipinach oraz w 1883 roku Krakatau na Indonezji. Do atmosfery trafiło 20 milionów ton dwutlenku siarki i miliony ton popiołów. Doszło do kilkuletniego ochłodzenia klimatu. Średnia temperatura spadła o około 0,5 stopnia.
Największy problemem jest fakt, że mimo zaawansowanej techniki nie możemy dokładnie przewidzieć daty erupcji wulkanu, ale pewne jest, że kiedyś ona nastąpi. W ostatnich miesiącach obserwujemy wzrost aktywności wulkanicznej na świecie.
Aktywność przejawiają także te najgroźniejsze wulkany, odpowiedzialne za najpotężniejsze erupcje w historii nauki. Należy do nich m.in. wulkan Krakatau na Indonezji, który w 1883 roku pozbawiły życia dziesiątki tysięcy ludzi. Pod koniec 2018 roku jego stożek zapadł się do morza wywołując tsunami, które zabiło 300 osób, a ponad tysiąc zraniło.
Zniszczenia są olbrzymie. Podmyciu uległy drogi, runęły mosty i kładki, zawaliło się ponad tysiąc domów i 10 hoteli. Największe szkody są na wybrzeżach. Ludzie ginęli podczas imprez organizowanych na plaży, gdy tsunami wdarło się na ląd z prędkością nawet kilkuset kilometrów na godzinę.
Laacher See na tyle niepokoi Niemców, że stał się w 2009 roku kanwą filmu katastroficznego „Wulkan”. Obrazuje on tok wydarzeń po gigantycznej erupcji, która niszczy okoliczne miejscowości i zmusza mieszkańców do walki o swoje życie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Geophysical Journal International.