Szalejące od 2 tygodni największe w historii Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej pożary roślinności sprawiły, że po internecie zaczęła się szerzyć niepokojąca informacja o nadciągającej nad Polskę radioaktywnej chmurze, z powodu której możemy uleć śmiertelnemu napromieniowaniu.
Chociaż wielokrotnie wyjaśnialiśmy, że to bzdura, to jednak plotka nadal żyje własnym życiem i, co gorsza, zaczyna zbierać żniwo, ponieważ co bardziej strachliwi przyjmują owiany złą sławą płyn Lugola, który powoduje w organizmie więcej szkód niż pożytku.
Jego przyjmowanie jest bezcelowe, ponieważ żadnego skażenia nie było i nie ma. Według ekspertów plotka została wymyślona przez rosyjskich trolli, którzy chcą wykorzystać trudną sytuację związaną z kwarantanną podczas epidemii koronawirusa i dodatkowo wzbudzić niepokoje społeczne, osłabiając przy tym aparat państwowy.
Nadciąga chmura... fake newsów
Na szczęście większość z nas ów plotce nie daje wiary, sięgając po rzetelne źródła informacji. Fake newsy wieszczą nie tylko nadciągający obłok radioaktywny, podając często konkretne godziny, w których pod żadnym pozorem nie wolno opuszczać domów, ale też wskazują na reaktor jądrowy Maria w Świerku k. Otwocka pod Warszawą, gdzie miało dojść do tragicznej awarii.
Plotkom usłyszanym od sąsiadki czy z łańcuszków przekazywanych sobie przez serwisy społecznościowe nie należy ufać, a jedynie wiarygodnym instytucjom, w tym powołanej do monitoringu wszelkich tego typu zdarzeń Państwowej Agencji Atomistyki (PAA).
Na jej stronie internetowej można znaleźć na bieżąco aktualizowaną mapę mocy dawki promieniowania gamma. Ani w ostatnich dniach, ani w tej chwili, brak jest jakichkolwiek zagrożeń radiologicznych na terenie Polski. Co więcej, promieniowanie jest 50-krotnie niższe od tego, które każdej godziny przyjmują osoby latające samolotami.
Skażenia nie ma ani w Polsce, ani też tam, skąd ponoć miało ono pochodzić, czyli w Czarnobylu. Niemal równo 34 lata temu doszło tam do awarii, w wyniku której zniszczeniu uległ reaktor nr 4, a rozległe tereny wokół elektrowni jądrowej zostały skażone na następne dziesiątki tysięcy lat.
Czarnobylska Strefa Zamknięta płonie
Czarnobyl to miasto, odległe od Kijowa, stolicy Ukrainy, o niecałe 80 kilometrów, gdzie od 2 tygodni szaleją pożary wyschniętej na wiór roślinności. Szerzą się one błyskawicznie, ponieważ jest bardzo sucho, w dodatku wieje porywisty wiatr.
Ogień podłożony został przez podpalaczy, których udało się już ująć. Mimo, że z żywiołem walczy niemal pół tysiąca strażaków, zarówno z lądu, jak i powietrza, nie udało się go opanować. Po przejściowym ustaniu ognia po obfitych opadach, w miniony weekend (18.04) sytuacja znów się pogorszyła.
Do akcji gaszenia pożarów skierowane rekordowe ilości ludzi i środki. Mimo, że spłonęła część najbardziej skażonego obszaru w Strefie Zamkniętej, tzw. Czerwonego Lasu, poziom promieniowania nie wzrósł. Ogień nie dotarł do najbardziej newralgicznych miejsc, czyli składowisk odpadów radioaktywnych, jaki samej elektrowni.
Silny wiatr gnał pył z obszaru szalejących pożarów w kierunku Kijowa. Przez kilka dni zarówno pył z Czarnobyla, jak i z okolicznych pól uprawnych, sprawiał, że widoczność w ukraińskiej stolicy były znacznie ograniczona, a w powietrzu dało się wyczuć drażniący oczy, nos i gardło zapach spalenizny.
Nie spowodowało to jednak żadnego wzrostu promieniowania. Wołodimir Osadczy, dyrektor ukraińskiego Instytutu Hydrometeorologicznego, poinformował, że nawet na chwilkę poziom promieniowania nie wykroczył poza zakres naturalnego promieniowania tła.
Promieniowanie było takie jak zwykle, a więc wielokrotnie mniejsze niż to, które przyjmują np. osoby odwiedzające Bibliotekę Kongresu USA w Waszyngtonie, której gmach wzniesiony jest z granitu, wykazujące nieznacznie podwyższoną radioaktywność dzięki zawartości uranu i toru.
Animacja, która zrodziła plotkę
Francuski Instytut Ochrony Radiologicznej i Bezpieczeństwa Jądrowego (IRSN) opublikował w sieci animację modelowanej komputerowo prognozy rozprzestrzeniania się radioaktywnych materiałów z pożarów w Czarnobylu. Właśnie ta animacja zasiała panikę, ponieważ była rozpowszechniana bez opisu czego dotyczy.
W efekcie wzięta została przez nieświadomych internautów za faktyczną wędrówkę radioaktywnej chmury. Wystarczył tylko rzut oka na skalę, aby stało się jasne, że nawet obszary oznaczone na czerwono, w tym także częściowo Polska, otrzymały między 6 a 9 kwietnia kompletnie nieszkodliwą dawkę promieniowania, nie odbiegającą od tej, która uznawana jest za normę.
W kolejnych dniach pył z Czarnobyla rozprzestrzenił się po znacznym obszarze Europy. Niewielka jego część opadła na ziemię. Nigdzie nie doszło do skażenia, ponieważ dawki godzinowe były mniejsze od tych, jakie przyjmujemy podczas całego naszego życia.
Gdzie szukać wiarygodnych informacji?
Władze czasem wykazują się niezrozumiałą opieszałością w bieżącym informowaniu nas o zagrożeniu, na szczęście w dzisiejszych czasach mamy o wiele łatwiejszy niż dawniej dostęp do niezależnych informacji. Możemy na własną rękę śledzić pomiary powietrza i zawczasu być przygotowanym na najgorsze.
Pierwszym źródłem informacji jest zawsze Państwowa Agencja Atomistyki (PAA), która dysponuje 60 stacjami pomiaru promieniowania i ma obowiązek informować, podobnie jak jej odpowiedniki w innych krajach, o skażeniu radiacyjnym Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA). Raportuje jej także strona ukraińska.
Jeśli zawiodą lokalne władze, ogólnoświatowy organ nie powinien takich informacji ukrywać. W przypadku, gdy którykolwiek czujnik odnotuje podwyższony poziom skażenia, natychmiast odczyty są analizowane, a następnie, o ile nie jest to błąd pomiaru, uruchamia się całą procedurę alarmową. Powiadamiane są służby publiczne, a następnie mieszkańcy zagrożonych obszarów. Informacja upubliczniona zostaje przez wszystkie media, czy to telewizyjne czy też internetowe.
A jeśli tego nie zrobią na czas?
Możemy skorzystać z niezależnej sieci pomiarowej Radioactive@Home, prowadzonej przez studentów lub amatorów. W całej Europie, również w Polsce, znajdują się specjalne stacje, które dokonują pomiarów na bieżąco. Najgęściej usiane są nimi okolice elektrowni atomowych, gdzie zagrożenie dla ludności jest największe.
W Polsce mamy kilkadziesiąt takich stacji, które, jeśli promieniowanie przekracza dopuszczalne granice, w trybie rzeczywistym nas o tym ostrzegą. Warto więc śledzić poniższą stronę i jeśli zielone kropki zmienią się na żółte lub czerwone, natychmiast przekazywać taką informację dalej.
Jeśli to nam nie wystarcza i chcemy mieć informacje z pierwszej ręki, czyli od siebie, możemy zakupić czujnik radiacyjny na własność, dokonywać pomiarów na bieżąco, a dane z niego wdrożyć do systemu Radioactive@Home, aby mogli z nich korzystać także inni.
Kamery wszystko nam pokażą
Dodatkowym elementem systemu wczesnego ostrzegania są kamery internetowe, za pomocą których każdy z nas może śledzić czy rzeczywiście w elektrowni nie doszło do wybuchu i czy nie unosi się nad nią charakterystyczna chmura radioaktywnego pyłu. Tego typu kamery są ogólnodostępne np. w Czechach.
Warto dodać, że to właśnie widok z kamery internetowej był pierwszym ostrzeżeniem dla mieszkańców rejonu Fukushimy w 2011 roku. Po raz pierwszy udało się uwiecznić moment wybuchu i uniesienia się radioaktywnego obłoku, co jest widoczne na poniższym zdjęciu.
Gdzie zawędruje radioaktywna chmura?
Jeśli już do skażenia dojdzie, dysponujemy narzędziem, dzięki któremu możemy śledzić trasę, którą będzie się przemieszczać radioaktywny obłok. Służą do tego symulatory przepływu mas powietrza np. model HYSPLIT amerykańskiego Narodowego Urzędu do spraw Oceanów i Atmosfery (NOAA).
Z kilkudniowym wyprzedzeniem możemy więc określić, gdzie zawędruje chmura i czy sięgnie Polski. Jeśli doszłoby np. do awarii w elektrowni atomowej w Zaporożu na Ukrainie wiedzielibyśmy, że przy zachodnim wietrze radioaktywny obłok przemieściłby się na wschód w kierunku Rosji i w żadnym razie by nam nie zagroził. Jeśli wiałoby z przeciwnego kierunku, wówczas mielibyśmy się o co martwić.
Panikę może wywołać zwykły deszcz
Zanim zaczniemy panikować, pamiętajmy, że ziemska atmosfera jest pełna promieniotwórczych pierwiastków, których źródłem jest gleba. Poziom promieniowania może od czasu do czasu nieznacznie wzrastać, np. z powodu zwyczajnego deszczu. Dlaczego? Ponieważ promieniotwórczy gaz radon (Rn-222), który wydobywa się ze skorupy ziemskiej do atmosfery, ulega rozpadowi promieniotwórczemu.
Jednym z produktów rozpadu jest izotop bizmutu (Bi-214), który unosi się swobodnie w powietrzu. Z reguły daje on pewien w przybliżeniu stały wkład do poziomu promieniowania. Jednak gdy zaczyna padać deszcz, Bi-214 opada razem z kroplami deszczu, kumulując się na gruncie.
Zanim ulegnie on rozpadowi (czas połowicznego rozpadu Bi-214 to około 20 minut) i jego stężenie wróci do normy obserwujemy jego 2-4 razy większą ilość w pobliżu czujnika, jako wzrost poziomu promieniowania. Największy wzrost poziomu promieniowania następuje zazwyczaj na początku opadów, póki powietrze nie oczyści się ze zgromadzonego w nim Bi-214.
Szczególnie silnie jest to odnotowywane przez czujniki, gdy pojawia się pierwszy deszcz po dłuższym okresie posuchy, gdy w powietrzu unosi się smog. Jednak, jeśli podczas opadów wieje silny wiatr, przynosi on wciąż nowe porcje Bi-214. Jest to zjawisko towarzyszące nam odkąd istnieją na Ziemi opady deszczu.
Niewielkie i chwilowe przekroczenie poziomu anomalnego nie stanowi zagrożenia dla zdrowia. Jeśli nie chcemy mieć kontaktu z promieniotwórczymi pierwiastkami, powinniśmy unikać przebywania w strugach deszczu podczas początkowej fazy opadów, gdy krople wody dopiero zaczynają wymywać z powietrza zanieczyszczenia.
Źródło: TwojaPogoda.pl / PAA / IRSN / MAEA.