Pożary buszu w Australii to ostatnio jeden z najważniejszych tematów ogólnoświatowych mediów. Dominuje przekaz, że są one wynikiem postępujących zmian klimatycznych. Jednak jak się okazuje, problem jest o wiele bardziej złożony, a klimat jest tylko jednym z wielu istotnych czynników.
Fakty są takie, że Australia jest drugim po Antarktydzie najbardziej suchym kontynentem świata. Znaczna część jej obszaru znajduje się pod wpływem klimatu suchego i skrajne suchego. Przyczyną jest kształt lądu i jego położenie geograficzne.
Jest to strefa międzyzwrotnikowa, gdzie średnie temperatury powietrza są bardzo wysokie. Do tego wnętrze kontynentu jest oddalone od wybrzeży nawet o 2 tysiące kilometrów. To stanowi barierę dla wilgotnych frontów atmosferycznych, które po drodze dosłownie wyparowują. Do serca kontynentu dociera jedynie cień opadowy.
Z tego powodu spada tam przez cały rok średnio zaledwie 280 mm deszczu, a w najbardziej suchych miesiącach po 8 mm. Dla porównania w Polsce roczna suma to około 550 mm, a w najsuchszych miesiącach 30-40 mm. Dominują niezamieszkane obszary pustynne.
Ludzie zamieszkują głównie wschodnie i południowo-wschodnie wybrzeża kontynentu, liczna zbiorowość ludzka zgromadzona jest też na krańcu południowo-zachodnim. Wnętrze lądu jest ekstremalnie nieprzyjazne egzystencji człowieka, ponieważ jest nie tylko sucho, ale też bardzo gorąco.
W najcieplejszych miesiącach średnia temperatura powietrza mierzona popołudniami dzień w dzień przekracza 40 stopni w cieniu, a w najgorętszych dniach dochodzi do około 50 stopni. Silne wiatry wzniecają rozległe zamiecie piaskowe, w trakcie których zapadają egipskie ciemności.
Żyć da się tylko tam, gdzie między grudniem a marcem docierają życiodajne cyklony tropikalne. Chociaż bywa, że sieją one zniszczenie, to jednak sprowadzają deszcze, które zasilają glebę i rzeki, sprawiając, że przyroda odżywa, a pola uprawne rodzą plony.
Rekordu nie ma
Pożary buszu są naturalnym zjawiskiem w Australii. Wybuchają najczęściej między wrześniem a grudniem, czyli w najbardziej suchych miesiącach, tuż przed nadejściem mokrego monsunu. Corocznie zagrażają osadom ludzkim. Dotychczas najbardziej zabójcze w skutkach okazały się w 2009 roku.
Wówczas w tylko jednym pożarze, który wybuchł w sobotę 7 lutego, zginęły aż 173 osoby. Dzień ten nazwano „Czarną Sobotą”, nie tylko dlatego, że żywcem spłonęło tak wiele osób, ale też dlatego, że niebo przybrało czarną barwę, bo gęsty dym z pożarów całkowicie przysłonił Słońce, zmieniając dzień w noc, co możecie zobaczyć poniżej.
Tegoroczny sezon pożarowy, który przyniósł niemal 30 ofiar śmiertelnych, do rekordowych pod tym względem nie należy i mamy nadzieję, że już tak pozostanie. Rekordowy nie jest też zasięg pożarów, mimo, że spłonęło aż 110 tysięcy kilometrów kwadratowych buszu.
To obszar przeszło trzykrotnie większy od województwa mazowieckiego. Jeśli porównać go do powierzchni całej Polski, to ogień strawiłby jej aż 35 procent. W skali Australii to jednak bardzo niewiele, zaledwie 1 procent powierzchni kontynentu.
Szkody są przeolbrzymie. Spłonęło 6 tysięcy budynków, w tym domy, a także miliard najróżniejszych zwierząt, w tym gatunków endemicznych, czyli występujących jedynie w Australii, które mogą się już nie odrodzić w naturze.
Dym z pożarów gnany jest wiatrem na tysiące kilometrów w kierunku Antarktydy i Ameryki Południowej. W ostatnich dniach pył opadł na lodowce w Nowej Zelandii, barwiąc je na brązowy kolor i jednocześnie znacznie przyspieszając ich topnienie.
Choć ogrom kataklizmu przeraża, to jednak na przełomie 1974 i 1975 roku pożary trawiły Krainę Kangurów na dużo większą skalę. Spłonęło wówczas nie 11 milionów hektarów, lecz 117 milionów hektarów buszu. Pożarów nikt jednak nie zauważył, bo płonęło niemal niezamieszkane serce kontynentu.
Nikt więc ognia nie gasił, nikt też z jego powodu nie ucierpiał. Dowiedziano się o nim dopiero, gdy meteorolodzy przyjrzeli się, wówczas jeszcze bardzo niedokładnym, zdjęciom satelitarnym, na których widoczne były ciągnące się przez setki kilometrów smugi dymu.
Przyczyna pożarów
Zmiany klimatyczne z całą pewnością są jednym z czynników zapewniających warunki atmosferyczne sprzyjające pożarom. Wzrost średniej temperatury powietrza i coraz bardziej nieregularne opady sprawiają, że pożary trawią kontynent coraz dłużej i są coraz bardziej rozległe.
Jednak globalne ocieplenie nie jest jedyną przyczyną kataklizmu. Wstrząsające dane właśnie przestawili strażacy i policjanci ze stanu Nowa Południowa Walia. Śledczy podjęli kroki prawne przeciwko 183 osobom, które są podejrzewane o wzniecanie pożarów. 24 osobom udało się udowodnić umyślne zaprószenie ognia. Co gorsza, znaczna część oskarżonych to strażacy-ochotnicy, którzy wzniecali ogień, aby zarobić na jego gaszeniu.
Wśród piromanów znalazł się 19-letni Blake William Banner, strażak-ochotnik, którego powiązano z aż 7 pożarami, które wybuchły między 17 października a 26 listopada w Dolinie Bega. W sieci nie brakuje opinii, że podkładał on ogień na życzenie organizacji ekologicznych.
Jak to możliwe? Internauci snują teorie spiskowe, według których ekolodzy wywołują pożary w Australii, aby skompromitować wrogo do nich nastawionego tamtejszego premiera Scotta Morrisona. Jest on oskarżany o opieszałość w organizowaniu ratunku dla poszkodowanych przez pożary.
Głośnym echem odbiła się wizyta Morrisona w miejscowości Cobargo, którą wcześniej strawił ogień. Mieszkańcy przyjęli go ze wściekłością, wyzywając od idiotów i nakazując natychmiastowe wyniesienie się z ich ziemi. Właśnie te incydenty zostały wzięte za przejaw upolitycznienia kataklizmu.
Podobne próby oskarżenia ekologów o wzniecanie pożarów pojawiały się też w Kalifornii i Brazylii. Brazylijski prezydent, Jair Bolsonaro, stwierdził nawet, że aktor Leonardo DiCaprio stoi za pożarami Amazonii, choć nie przedstawił na to żadnych dowodów.
Bolsonaro jest konserwatystą i zapowiedział, że zrobi wszystko, żeby rolnictwo w Brazylii przywrócić do dawnej świetności, ku niezadowoleniu sąsiadów. Według niego ekolodzy są sponsorowani przez tych, którym rozwój Brazylii nie jest na rękę, a pożary są ich bronią polityczną.
Jednak teorii spiskowych nie brakuje. Choć wydają się one śmieszne, to jednak jakieś ziarnko prawdy w nich można znaleźć. Niektórzy internauci z Australii zauważyli, że pożary układają się wzdłuż szlaków, którymi mają w przyszłości prowadzić nowe drogi i tory kolejowe. Ma to według nich dowodzić, że ogień jest podkładany celowo.
Oczywiście nie można zaprzeczyć, że niektórzy mogą takie nielegalne działania prowadzić i pod przykrywką pożarów, omijając prawo, np. oczyszczać swoje farmy z niechcianych drzew lub szkodników, a nawet przygotowywać zachwaszczone tereny pod zabudowę. Nie sposób jednak tego udowodnić.
Do pożarów dochodzi też w wyniku zerwania linii energetycznych, spowodowanych porywistym wiatrem oraz uszkodzeniami od samych pożarów, jak i iskier pochodzących z silników samochodowych i maszyn rolniczych.
Źródłem pożarów jest też sama pogoda, a dokładniej tzw. suche burze. W wyniku bardzo wysokiej temperatury powietrza dochodzi do konwekcji i piętrzenia się chmur burzowych, które przynoszą błyskawice wzniecające ogień. Deszcz z tych samych chmur, mógłby ugasić pożary, ale zanim z wysokości kilku kilometrów dotrze do ziemi, zdąży wyparować.
Skala pożarów jest również skutkiem zdominowania roślinności przez drzewa i krzewy eukaliptusa. Ich sok jest niezwykle łatwopalną substancją. Płonące drzewo często dosłownie wybucha niczym bomba, powodując zajęcie się ogniem pobliskich drzew. To swoista reakcja łańcuchowa, która podsyca żywioł.
Eukaliptusy mają bardzo dużą zdolność transpiracji, czyli parowania wody z nadziemnych fragmentów tej rośliny. Poprzez system korzeniowy pochłaniają one znaczne ilości wody z okolicy, w ten sposób osuszając obszar. Już kilka drzew potrafi w znacznej mierze osuszyć teren bagienny.
Fałszywe informacje i zdjęcia
W sieci opublikowanych zostało wiele fałszywych informacji, zdjęć i filmów, które imitują to, co dzieje się w Australii. Wśród nich znaleźć można mapę, która ma obrazować aktualną skalę pożarów, podczas, gdy w rzeczywistości jest ona mozaiką wszystkich zarejestrowanych przez satelity ognisk od początku sezonu pożarowego, czyli od kilku miesięcy.
Mapa na pierwszy rzut oka wygląda tak, jakby Australia płonęła niemal w całości, co jest wierutną bzdurą. Wiele pożarów nie trwa dłużej niż kilka godzin, tylko te największe szaleją dłużej. Ogień nie ma też na tyle dużego zasięgu, aby był on widoczny na zdjęciach satelitarnych obejmujących znaczne obszary Australii.
Można też trafić na zdjęcia, na których widoczni są ludzie, często niepełnosprawni lub dzieci, którzy narażając życie, walczą z pożarami. Wiele z nich albo sfałszowano albo też wykonano w innych regionach świata.
Szczególne poruszenie wywołało zdjęcie osmolonego strażaka z protezą nogi, który wykończony siedział w szatni po kolejnym dniu walki z ogniem. Mężczyzna, gdy rozpoznał się w internecie, sam ujawnił, że nie jest strażakiem lecz górnikiem z amerykańskiej Wirginii.
Jego zdjęcie zostało wykorzystane bez jego wiedzy i fałszywie opisane. Później wszystkie media rozprzestrzeniły je po sieci na cały świat. Niestety, wiele osób dało się nabrać i zaczęło wpłacać pieniądze, aby pomóc mu w powrocie do zdrowia. Pożary stały się w ten sposób źródłem zarobku.
Źródło: TwojaPogoda.pl