Nad Islandią w pierwszej połowie grudnia przechodził niżem za niżem, przynosząc nie tylko potężne wahania ciśnienia, ale też huraganowe wiatry i intensywne opady śniegu. Doszło do tzw. bombogenezy, czyli gwałtownego spadku ciśnienia w niżu.
Zwykle mówi się o tym zjawisku, gdy ciśnienie w krótkim czasie obniża się o 25 hPa. Jednak na Islandii spadek sięgał nawet 40 hPa. To wyzwoliło wiatr osiągający w porywach nawet 190 kilometrów na godzinę, któremu towarzyszyły śnieżyce zmieniające się w paraliżujące zawieje i zamiecie śnieżne.
Sypało tak mocno, że w Reykjaviku, stolicy Islandii, trzeba było zamknąć wszystkie wyjazdy z miasta, ponieważ drogi stały się nieprzejezdne. Z dala od większych zbiorowisk ludzkich zima pokazała jednak znacznie sroższe oblicze.
Na północy wyspy doszło do śnieżnego kataklizmu. W portowym mieście Hofsós zaspy śnieżne usypane przez porywisty wiatr osiągnęły skrajnie dużą wysokość nawet 9 metrów! Domy zostały dosłownie zasypane białym puchem. Mieszkańcy zmuszeni byli poprosić służby o pomoc. Ratowano nie tylko ludzi, ale też zwierzęta, które utknęły na pastwiskach.
W najtrudniejszej sytuacji znalazły się konie, które wyciągano z kilkumetrowych zasp. Niestety, 80 z nich nie przeżyło. Pod ciężarem śniegu doszło do uszkodzenia budynków. Jeden z nich groził zawaleniem, a mieszkańców ewakuowano.
Służby przez kilka dni udrażniały główne drogi i przywracały prąd do domów pozbawionych ogrzewania. W miejscowych sklepach skończyły się zapasy wody i żywności, dlatego trzeba było je jak najszybciej dowieźć z zewnątrz.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Iceland News.