Amerykanie rozpoczęli dokładne monitorowanie tropikalnych huraganów w 1851 roku. W ciągu 168 lat zanotowano już ponad 2 tysiące cyklonów. Amerykański Krajowy Instytutu do spraw Oceanów i Atmosfery (NOAA) oznaczył trasy wszystkich cyklonów na powyższej mapie.
Ścieżek jest tak dużo, że nachodzą na siebie, ale mimo ich ilości, w niektórych miejscach można dostrzec przebijające „białe plamy”. To obszary, gdzie nigdzie nie zanotowano przejścia oka cyklonu, a więc jego centralnej części.
Pośród wód Atlantyku najwięcej takich białych punktów jest na Kubie, gdyż tam woda w oceanie często jest najchłodniejsza spośród całych Karaibów. Zagrożenie tropikalnymi cyklonami obowiązuje wzdłuż całego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, gdyż cyklony i silniejsze od nich huragany w swej historii wchodziły na ląd już niemal wszędzie.
Miało to miejsce w Teksasie, Luizjanie, Missisipi, Alabamie, Florydzie, Georgii, Południowej Karolinie, Północnej Karolinie, Wirginii, Delaware, Maryland, New Jersey, Nowym Jorku, Connecticut, Rhode Island, Massachusetts, New Hampshire i w Maine.
Jednak największe zagrożenie od zawsze dotyczyło wybrzeża od Teksasu po Północną Karolinę, z Florydą na czele. Ten ostatni stan powierzchniowo doznał przejścia największej liczby cyklonów i huraganów w spisanej historii.
Jednak miejsce, które huraganów boi się najbardziej, leży zupełnie gdzie indziej, a mianowicie na wschodnim wybrzeżu Północnej Karoliny. Tam znajduje się słynny Przylądek Hatteras wraz z łańcuszkiem wysp, które oddzielają stałe wybrzeże tego stanu od Atlantyku.
Wysepki te, niektóre zamieszkane, stanowią naturalny falochron chroniący zabudowania przed wysokimi falami sztormowymi przynoszonymi przez huragany. Do jednego z największych zniszczeń tego regionu doszło 18 września 2003 roku podczas uderzenia huraganu Isabel.
Zginęło wówczas 16 osób, a straty sięgnęły blisko 4 miliardów dolarów. Po tym okresie przez wiele miesięcy mieszkańcy odbudowywali swoje domy. Wiele wysepek zmieniło kształt, inne znikły na zawsze. Krajobraz po dziś dzień nie przypomina tego sprzed uderzenia żywiołu.
Według amerykańskich agencji federalnych, mieszkańcy USA nie są przygotowani na potężne huragany, o czym mogliśmy się przekonać chociażby w 2005 roku podczas Katriny, następnie w 2012 roku,, gdy uderzała Sandy, a potem kilkukrotnie w 2018 roku podczas całej serii niszczycielskich huraganów.
Ale tak naprawdę sprawnego planu pomocy nie można przygotować, gdyż na terenach zagrożonych tropikalnymi huraganami, czyli w odległości do 70 kilometrów od wybrzeża, mieszka aż połowa ludności Stanów Zjednoczonych. Ewakuacja nawet niewielkiej ich ilości to logistyczny koszmar.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NOAA.