Większość z nas myśli, że dziura ozonowa utrzymuje się nad Antarktyką przez cały rok. Nieprawda, pojawia się ona wraz z początkiem wczesnej wiosny (na półkuli północnej panuje wtedy wczesna jesień), gdy spod topniejącego lodu Antarktyki wydobywają się olbrzymie ilości gazów, głównie metanu. Powoduje on niszczenie warstwy ozonowej.
Zazwyczaj ubytek ozonu rozpoczyna się w lipcu, a następnie postępuje bardzo gwałtownie. W ciągu jednej doby dziura ozonowa potrafi się powiększyć nawet o kilka milionów kilometrów kwadratowych. Maksymalne rozmiary dziura osiąga we wrześniu lub w październiku, a następnie zaczyna bardzo szybko zanikać i przed końcem listopada nie ma już po niej śladu. Powraca ponownie w lipcu i tak bez końca.
Właśnie teraz osiąga swoje największe rozmiary na tle całego roku. Naukowcy od 1979 roku, gdy na orbitę wyniesiony został satelita, którego zadaniem było bieżące monitorowanie zawartości ozonu w ziemskiej atmosferze, porównują maksymalne zasięgi dziury ozonowej na tle lat.
To właśnie dzięki temu możemy dowiedzieć się, czy warstwa ozonowa regeneruje się, czy też nie. Przed rokiem nie było powodów do zadowolenia. 20 września 2018 roku miała ona 24,8 miliona kilometrów kwadratowych powierzchni. Była tym samym czwartą największą na tle ostatniej dekady i zmieściłby się obszar o powierzchni 80 razy większy od Polski.
W tym roku nastąpiło coś nieoczekiwanego. Na przełomie sierpnia i września dziura ozonowa tradycyjnie zaczęła się powiększać aż 8 września osiągnęła 16,36 miliona kilometrów kwadratowych powierzchni. Następnie zaczęła się kurczyć, a nie nadal powiększać, jak miało to miejsce zazwyczaj.
Ostatni pomiar z 22 września wskazuje, że zmniejszyła się ona do zaledwie 7 milionów kilometrów kwadratowych. To oznacza, że jej zasięg z 8 września był w tym sezonie najmniejszym. Tak małej dziury ozonowej nie notowano od 1988 roku, a więc od 31 lat, gdy miała ona 13,7 mln km kw.
To nagłe, nieoczekiwane skurczenie się dziury ozonowej nie było w żadnym razie efektem działań człowieka, czyli ograniczania emisji niszczących ozon gazów. Źródłem tej anomalii jest tzw. Nagłe ocieplenie stratosferyczne. Temperatura między wysokością 10 a 50 kilometrów nad Antarktyką gwałtownie wzrosła o dziesiątki stopni.
Pod wpływem zmiany warunków propagacji fal planetarnych doszło do przemieszczenia się wiru okołobiegunowego nad umiarkowane szerokości geograficzne, gdzie uległ on częściowemu zniszczeniu. Proces ten trwa już od kilku tygodni i może jeszcze trochę się utrzymać.
Warstwa ozonowa opiera się wpływowi temperatur panujących w wyższych warstwach atmosfery. Gdy temperatury są nietypowo niskie, wówczas dziura ozonowa powiększa się, z kolei, gdy jest dużo cieplej niż zazwyczaj, dziura ozonowa zmniejsza się.
Teraz naukowcy oczekują na osłabianie się tzw. Nagłego ocieplenia stratosferycznego. Wówczas temperatura w stratosferze powinna wracać do normy, a dziura ozonowa znów się powiększać. Jednak czy zdąży się odbudować i przekroczyć rozmiary z 8 września, zanim nadejdzie antarktyczna wiosna i niszczące ozon gazy przestaną na nią wpływać?
Walka z dziurą ozonową
Tuż po wysłaniu satelity meteorologicznego, w latach 80. ubiegłego wieku zaobserwowano gwałtowny zanik powłoki ozonowej nad Antarktyką. W ciągu zaledwie 3 lat obserwacji satelitarnych dziura ozonowa powiększyła się przeszło 10-krotnie. Naukowcy zaczęli bić na alarm. Za winnego utraty ozonu nad biegunem południowym wskazano m.in. freon, który w tamtych czasach był powszechnie używany jako czynnik chłodzący w lodówkach.
Mimo rewolucji w sprzęcie AGD dziura ozonowa puchła i puchła bez końca. Między 1979 a 1987 rokiem jej powierzchnia zwiększyła się aż 23-krotnie. Najgorzej było jednak począwszy od lat. 90. Zasięg dziury ozonowej notorycznie przekraczał 25 milionów kilometrów kwadratowych.
W latach 2000 i 2006 padły absolutne rekordy w wielkości dziury ozonowej, która miała wówczas aż 30 milionów kilometrów kwadratowych. Naukowcy tłumaczyli, że mimo wymiany lodówek i klimatyzatorów na nowe, regeneracja warstwy ozonowej przebiegała bardzo powoli, a na efekty tzw. zielonej rewolucji, trzeba było jeszcze poczekać.
Jednak pierwsza dekada bieżącego wieku nie przyniosła większego przełomu. Po 2006 roku dziura zaczęła się zmniejszać, ale powoli i kiedy myślano już, że na dobre rozpoczął się jej zanik, to nagle w 2015 roku dziura ponownie się powiększyła i miała jedną z największych powierzchni w historii pomiarów satelitarnych, aż 28 milionów kilometrów kwadratowych.
Przez kolejne 2 lata jej zasięg znów się zmniejszał. Przed rokiem mieliśmy kolejny przełom, który napawał nas optymizmem na przyszłość. Jej powierzchnia zmniejszyła się do niecałych 20 milionów kilometrów kwadratowych, co było najlepszym wynikiem od prawie 30 lat.
Freon jest całkowicie zakazany
Rewolucja sprzed ponad 25 lat, której jednym z głównych założeń było pozbycie się emitujących freon lodówek, okazała się więc bardzo potrzebna. Obecnie użycie tetrachlorometanu jest zredukowane do absolutnego minimum, a jego obrót w handlu jest ściśle regulowany. Wynika to z faktu, że uważa się, że jest on wyjątkowo groźny dla środowiska, a zwłaszcza dla warstwy ozonowej.
Większość gazów zawartych w Protokole Montrealskim została całkowicie wycofana z użytku od początku 2015 roku. W 2014 roku wyprodukowano mniej niż 5 procent gazów niszczących ozon w porównaniu z 1987 rokiem. Ostanie badania wykazały, że ziemska atmosfera jest coraz „czystsza”, co oznacza, że istnieje duża szansa na powolne, ale jednak zanikanie dziury.
W Polsce, zgodnie z nowymi przepisami Ministerstwa Środowiska, od początku 2015 roku nikt nie naprawi nam już starych lodówek i klimatyzatorów. To ma być definitywny koniec poprzedniej, nieekologicznej epoki.
Mimo iż prognozy zmieniają się i podają coraz to późniejszą datę ostatecznego zregenerowania się warstwy ozonowej, to jednak jest niemal pewne, że stanie się to jeszcze za życia naszych dzieci. Dziura ozonowa może zaniknąć nad Arktyką do 2050 roku, zaś nad Antarktydą dopiero w 2065 roku, czyli znacznie później niż wynikałoby to z wcześniejszych symulacji komputerowych.
Dziura ozonowa jest najprawdopodobniej odpowiedzialna za znacznie powolniejsze ocieplanie się Antarktydy i wciąż bardzo duże ilości opływającego ją lodu. Jest także sprawcą niezwykle malowniczego zjawiska jakim są obłoki perłowe.
Obecnie największe problemy z dziurą ozonową, poza polarnikami, mają także mieszkańcy Australii, Nowej Zelandii i Ameryki Południowej, gdzie promieniowanie ultrafioletowe w porze letniej często przekracza dopuszczalny poziom i stanowi poważne zagrożenie dla ludności, na przykład zażywającej słonecznej kąpieli. To oznacza, że problem dziury ozonowej nie wygasł.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NASA.