Cyklony tropikalne to olbrzymie formacje burzowe, które potrafią mieć setki kilometrów średnicy, powodować potężne przypływy sztormowe, nieść ulewne deszcze powodujące powodzie i osunięcia ziemi, a także huraganowe wiatry przekraczające 250 km/h.
Te najsilniejsze cyklony w ciągu doby potrafią pozbawić życia nawet tysiące ludzi i poczynić straty materialne w wysokości miliardów dolarów. W samej tylko 150-letniej historii badania tych zjawisk naliczono już setki tysięcy ofiar śmiertelnych.
Nic więc dziwnego, że naukowcy od lat starają się zapanować nad tym żywiołem, póki co bezskutecznie. Według amerykańskich mediów na pomysł, który wcale nie jest nowy, padł podczas jednego ze spotkań Departamentu ds. Bezpieczeństwa USA, Donald Trump.
Miał on zaproponować potraktowanie huraganów „atomówką”. Stany Zjednoczone mają pokaźny arsenał najbardziej śmiercionośnej ze wszystkich broni. Wydaje się, że nic by się nie stało, gdyby na naprawdę potężny huragan, który miałby poczynić olbrzymie szkody i zabić wielu ludzi, poświęcić jedną z prawie 7 tysięcy głowic jądrowych.
Pomysły, aby walczyć z siłami natury bronią jądrową sięgają lat 40. kiedy to przeprowadzono pierwsze próby z jej udziałem. Jednak dalsze lata i testy ujawniły, że wobec tego, co dzieje się wysoko nad naszymi głowami, w ziemskiej atmosferze, wciąż jesteśmy bezradni.
Bomba atomowa zbyt słaba?
Mimo, że ładunki nuklearne mają moc, która przekracza wszelkie wyobrażenia zwykłego Kowalskiego, to jednak tropikalny huragan najwyższych kategorii generuje energię wielokrotnie większą. Potrafi uwalniać co 20 minut tyle energii cieplnej, ile powstaje podczas detonacji 10-megatonowej bomby atomowej. Dla porównania na japońskie Nagasaki w 1945 roku zrzucona została bomba o sile ładunku 20 kiloton, czyli 500-krotnie słabsza.
Podczas wybuchu atomowego wytwarza się fala uderzeniowa o podwyższonym ciśnieniu, która rozchodzi się od miejsca wybuchu we wszystkich kierunkach nieco szybciej niż prędkość dźwięku. Jednak nie dochodzi wówczas do podniesienia się ciśnienia barometrycznego, ponieważ w atmosferze odzwierciedla ono ciężar powietrza nad powierzchnią ziemi. Przy normalnym ciśnieniu atmosferycznym na każdy metr kwadratowy powierzchni przypada około 10 ton metrycznych powietrza.
W przypadku najsilniejszych huraganów, a do takich można zaliczyć zbliżający się do Florydy we wrześniu 2019 roku huragan Dorian, jest ich 9. Aby osłabić huragan kategorii 5 do 2, trzeba dodać około pół tony powietrza na każdy metr kwadratowy w oku ciszy oraz nieco więcej niż pół miliarda ton w promieniu 20 kilometrów od oka. To niewykonalne.
Zrzucenie ładunku jądrowego w huragan skończy się tylko tym, że przez chwilę jego struktura zostanie rozmyta, po czym odbuduje się ponownie. Pozostaje pytanie, czy dostarczona dodatkowa dawka energii nie spowoduje jeszcze nasilenia się huraganu.
Nawet jeśli huragan uległby w cudowny sposób osłabieniu, nie możemy zapominać, że broń jądrowa powoduje skażenie. Można oczywiście je ograniczyć, jednak w całości wyeliminować się nie da. Huragany potrafią mieć nawet ponad tysiąc kilometrów średnicy, a to oznacza, że co najmniej na takim obszarze skażenie radiacyjne mogłoby się rozprzestrzenić.
Na koniec zostaje jeszcze etyka, a ta przecież dyktuje nam, że broń atomową choć posiadamy, to nie powinniśmy jej używać, i to pod żadnym pretekstem. Użycie nawet jednego ładunku oznacza bowiem złamanie najróżniejszych traktatów, w tym tego podpisanego w 1996 roku o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową.
Strony zobowiązane są, że powstrzymają się od powodowania, zachęcania do lub uczestniczenia w jakikolwiek sposób w przeprowadzaniu takich wybuchów. Załamanie sygnowanego traktatu może oznaczać postawienie władz USA przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości.
Huragany to potężna machina. Tylko jedno takie monstrum potrafi generować 5-krotnie więcej energii niż ta zużyta przez ludzkość całego świata przez cały rok. Tymczasem na światowych oceanach corocznie rodzi się kilkadziesiąt takich cyklonów.
Tragiczny finał projektu „Cirrus”
Próby osłabiania huraganów mają już przeszło 70-letnią historię. W październiku 1947 roku doktor Irwin Langmuir, szef amerykańskiego programu naukowego „Cirrus”, wzniósł się na pokładzie samolotu wojskowego nad tropikalny huragan nr 8 (wówczas jeszcze nie nadawano im męskich i żeńskich imion), który dotarł znad wód Oceanu Atlantyckiego, po przetoczeniu się nad Bahamami, nad wschodnie wybrzeże amerykańskiego stanu Georgia.
W chmurach składających się na huragan pierwszej kategorii, a więc stosunkowo słaby, rozpylono duże ilości suchego lodu. Naukowiec chciał w ten sposób osłabić siłę żywiołu, lecz przypadkowo doprowadził do tragedii.
Tornado powstałe na chmurze burzowej, składającej się na huragan, w miejscu działalności naukowców, przeszło przez miasto Savannah w stanie Georgia, dokonując niewyobrażalnych zniszczeń i zabijając jedną osobę. Po tym wypadku ponoć zaprzestano eksperymentów z huraganami, tłumacząc się brakiem funduszy.
Taka była przynajmniej oficjalna wersja, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że próby prowadzono dalej, ale ich efekty ukrywano przed opinią publiczną. Jeśli dzisiaj, w dwudziestym pierwszym wieku, nadal huragany powodują olbrzymie szkody, to znaczny to tyle, że wszystkie dotychczasowe próby ich powstrzymania spełzły na niczym.
Żel metodą na huragany?
Ostatnie lata przyniosły nowe pomysły na walkę z huraganami, nie tylko za pomocą atomowych zabawek. Tym wynalazkiem jest Dyn-O-Gel, czyli specjalny proszek produkowany przez firmę Dyn-O-Mat z siedzibą na Florydzie.
Proszek ten ma niezwykłą wręcz właściwość pochłaniania olbrzymich ilości wilgoci, za sprawą której zmienia się w żel. Każda jego cząstka potrafi związać w żel 2 tysiące razy więcej wody niż sama waży. Jak wiemy, chmury to nic innego, jak skupiska miniaturowych kropelek wody, które powstają na skutek kondensacji pary wodnej.
Test skuteczności Dyn-O-Gelu przeprowadzono nad Miami. Samoloty wojskowe rozpyliły 4 tony proszku nad piętrzącą się chmurą kłębiastą Cumulus, obserwowaną równocześnie przez grupę naukowców na ekranie radaru pobliskiego lotniska. Chmura miała 1,6 kilometra długości i 4 kilometry wysokości i nagle, na oczach naukowców, rozpłynęła się w powietrzu. Została dosłownie wchłonięta przez żel, jak odkurzacz wciąga kurz.
Naukowcy tłumaczą, że gdy polimer przekształca się w żel staje się cięższy i zaczyna opadać. Znaczna jego część wyparowuje w drodze ku powierzchni ziemi lub morza, w dodatku jest on całkowicie biodegradowalny i nieszkodliwy dla środowiska i zdrowia ludzkiego.
Zastosowań Dyn-O-Gelu jest wiele, można nie tylko likwidować chmury, lecz również robić większe dziury w zwartej ich powłoce, a wreszcie za pomocą nasiąkniętego wodą żelu gasić pożary. Na testowanie pomysłowego środku wydano już miliony dolarów, zainteresowano nim również amerykańskie władze.
Jest jednak jeden podstawowy problem, który trzeba będzie rozwiązać, zanim zaczniemy na dobre niszczyć huragany. Na każdy kilometr kwadratowy likwidowanej chmury trzeba użyć aż 10 ton żelu. Jeśli więc mielibyśmy zniszczyć huragan, którego oko ciszy ma około 20 kilometrów średnicy i grubość 20 kilometrów, to potrzeba aż 37 tysięcy ton żelu.
Biorąc pod uwagę fakt, że jednym najbardziej pojemnym samolotem jesteśmy w stanie przetransportować go nad oko cyklonu jedynie 100 ton, to musielibyśmy wykonać 370 kursów lub tyle też wysłać samolotów. To prawdziwy logistyczny koszmar, z którym trudno się będzie zmierzyć.
Jednak można póki co wykorzystywać polimer do likwidowania mniejszych chmur, np. tych, które rodzą tornada. Mamy do wyboru, patrzyć, jak chmury burzowe czy huragany dewastują nasze miasta i odbierają życie ludziom, albo też zainwestowanie w nowe technologie, które być może nie są jeszcze doskonałe, ale dają nadzieję na powstrzymanie żywiołów.
Źródło: TwojaPogoda.pl