2006 QV89 to numer katalogowy planetoidy, którą 29 sierpnia 2006 roku odkryto w Obserwatorium Mount Lemmon w amerykańskim stanie Arizona. 30-metrowy obiekt obserwowany był przez teleskopy przez 10 dni. Na tej podstawie wyliczono jego przyszłą trajektorię.
Wówczas okazało się, że we wrześniu 2019 roku znajdzie się na tyle blisko Ziemi, że może w nią uderzyć. Przez kolejnych 13 lat planetoidy nie udało się już zaobserwować, a to oznacza, że dysponujemy jedynie niewielkim zestawem danych, z którego nie sposób w stu procentach wywnioskować, co się w rzeczywistości zdarzy.
Dane wprowadzone zostały do kilku modeli komputerowych, które podały najróżniejsze daty zbliżenia się obiektu do naszej planety, a także jego odległość. Według jednego z nich planetoida miałaby zbliżyć do Ziemi między 23 a 27 września. Inny model wskazuje na 29 września i odległość ponad 3 milionów kilometrów. Jeszcze inny na 23 września z progiem błędu 23 dni przed i po tej dacie.
To oczywiście zdecydowanie najkorzystniejsze wyliczenia, ponieważ odległość byłaby na tyle duża, że obiekt nie wyrządziłby nam żadnej krzywdy. Są jednak też takie scenariusze, które potrafią przerazić. Zgodnie z szacowaniem trajektorii metodą Monte Carlo, kosmiczna skała miałaby zbliżyć się na tyle blisko Ziemi, aby wejść w jej atmosferę.
Miałoby się to stać 9 września. Potencjalną ścieżkę przelotu obiektu wyliczono na tyle dokładnie, aby wskazać, że planetoida-widmo przemknie lub nawet runie gdzieś w rejonie Antarktydy lub południowej Argentyny.
Sprawa na tyle rozgrzewa media społecznościowe, że postanowiły się wypowiedzieć prestiżowe instytucje. Mimo, że trajektoria jest niepewna i w pełni nieznana, to jednak naukowcy tradycyjnie uspokajają, że nic się nie stanie. Według Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) ryzyko uderzenia 2006 QV89 w dniu 9 września wynosi 1 do 7300.
Gdyby obiekt rzeczywiście spadł na Ziemię, to mielibyśmy powtórkę z 15 lutego 2013 roku, gdy podobnych wielkości planetoida spadła na okolice Czelabińska w Rosji. Mimo, że w znacznej mierze rozpadła się ona i spaliła już na wysokości 30 kilometrów nad ziemią, to jednak fala uderzeniowa spowodowała zbicie szyb oraz uszkodzenia budynków w całym mieście. Rannych zostało 1,5 tysiąca osób.
Planetoida wielkości 10-piętrowego wieżowca jest zdolna zrównać z ziemią całe miasto. Oczywiście prawdopodobieństwo, że spadnie na obszar gęsto zaludniony jest bardzo niewielka, mając na uwadze rozmiary naszej planety i fakt, że 70 procent powierzchni stanowią oceany.
Może jednak dojść do gigantycznych pożarów, wstrząsów ziemi i wyzwolenia wysokich fal tsunami, które mogą się okazać niszczycielskie i zabójcze w skutkach. Jeśli trajektoria przelotu skały nad Antarktydą by się potwierdziła, mogłoby dojść do nagłego stopienia się lądolodu znacznych rozmiarów, nawet kilku tysięcy kilometrów kwadratowych.
Oczywiście wszyscy mamy nadzieję, że planetoidę uda się ponownie namierzyć, gdy zacznie się ona zbliżać w rejon Słońca, co powinno nastąpić w ciągu najbliższych tygodni, a przy tym na tyle dokładnie wyliczyć trajektorię, aby nie było wątpliwości czy nam ona zagraża.
W ostatnich latach zbliżało się do nas sporo obiektów, które mogły stanowić zagrożenie. Tylko od początku roku planetoid, które znalazły się nie dalej od nas niż Księżyc, naliczono aż 30. W najbliższą środę (24.07) przemknie największy z nich, który ma średnicę między 52 a 102 metry.
Z kolei 19 maja nad środkową Australią eksplodowała planetoida o średnicy 1,2 metra. Zaś 22 czerwca obiekt o średnicy 4,5 metra wybuchł z mocą 2,5 tysiąca ton trotylu nad Morzem Karaibskim. Chociaż nikomu nic się nie stało, to jednak zdarzenia tego typu uświadamiają nam, jak niewiele brakuje do katastrofy.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NASA / ESA.