Meteory możemy obserwować na niebie niemal każdej nocy. Jedne są blade, a inne bardzo jasne. Wielokrotnie widzieliśmy nagrania z przelotu tych najjaśniejszych meteoroidów, które eksplodowały zmieniając noc w dzień.
Nie zapominajmy też o zdarzeniu, do którego doszło w Czelabińsku w Rosji, gdzie w lutym 2013 roku wybuchł bolid o średnicy 20 metrów. Rannych zostało wtedy ponad 100 osób, a uszkodzeniu uległo ponad 7,5 tysiąca budynków, z których wypadły szyby.
To jednak nic w porównaniu z tym, co może nas czekać pod koniec czerwca. Naukowcy z Polskiej Sieci Bolidowej, pod przewodnictwem dr hab. Arkadiusza Olecha z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN w Warszawie, zajmują się badaniem rojów meteorowych, za sprawą których możemy obserwować spektakularne bolidy.
Kilka lat temu ich uwagę skupił rój Taurydów, na ogół niewielkich okruchów skalnych związanych z planetoidą o kryptonimie 2004 TG10, które wchodzą w ziemską atmosferę każdego roku dwukrotnie, najpierw wczesnym latem, a później jesienią.
Te jesienne, które obserwować możemy między 20 października a 10 grudnia, z największym natężeniem około 12 listopada, zazwyczaj są mało atrakcyjne, bo w ciągu godziny jest ich zaledwie 5-10 i nie wyróżniają się zbyt jasnymi rozbłyskami.
Z kolei te letnie, które pojawiają się między 5 czerwca a 18 lipca, z największym natężeniem około 28-29 czerwca, są bardzo trudne w obserwacjach, ponieważ wchodzą w atmosferę w ciągu dnia i z reguły nie są widoczne gołym okiem.
To właśnie one spędzają sen z powiek polskim badaczom. Pomiary ujawniły, że pod koniec czerwca 2019 roku Ziemia wleci w najbardziej obfitą część tego zwartego strumienia, stabilnie utrzymywanego przez rezonans z orbitą Jowisza, gdzie znajdują się skały o średnicy 5-10 metrów, a przynajmniej 10 z nich ma średnicę aż od 50 do 300 metrów.
Scenariusz katastrofy
Mogą one okazać się bardzo niebezpieczne, ponieważ uderzenie obiektu o średnicy 50 metrów może całkowicie zniszczyć duże miasto, przy tym wywołując rozległe pożary. Z kolei obiekt 100-metrowy może zrujnować obszar na dystansie nawet 300 kilometrów.
A jeśli spadnie na nas 300-metrowa planetoida, to z powierzchni ziemi mogłoby zniknąć nawet kilka krajów, a przy tym dziesiątki dużych miast zamieszkanych przez miliony ludzi. W promieniu 100 kilometrów od miejsca upadku kosmicznej skały ogień strawiłby wszystko, a w promieniu dalszych 800 kilometrów byłyby bardzo poważne szkody, im dalej, tym mniejsze.
Gdyby obiekt runął do morza lub oceanu, mógłby wywołać gigantyczne fale tsunami, które zalałyby nadmorskie miasta niemal na całym świecie. Upadek tak dużej planetoidy zdarza się średnio raz na 100 tysięcy lat. To niezwykle rzadkie zjawisko, ale jednak na tle historii zdarzało się i będzie się powtarzać.
Dzisiaj nie sposób przewidzieć czy tak duże planetoidy dostaną się do ziemskiej atmosfery i czy przez nią jedynie przemkną, czy też na nas spadną. Jest jedynie możliwość określenia półkuli Ziemi, gdzie zagrożenie będzie największe.
Będzie powtórka z Tunguski?
Rankiem 30 czerwca 1908 roku o godzinie 7:17 czasu lokalnego nad syberyjską rzeką Podkamienna Tunguska nastąpiła potężna eksplozja. Miała siłę około 15 megaton, czyli mniej więcej tyle, ile największa bomba termojądrowa zdetonowana przez człowieka.
Powaliła 80 milionów drzew w tajdze na powierzchni 2 tysięcy kilometrów kwadratowych, a na dużo większym obszarze wywołała pożary, które trawiły region, niczym niepowstrzymane, przez następnych wiele tygodni aż wreszcie ugasiły je jesienne deszcze i chłody.
Fala uderzeniowa dwukrotnie okrążyła Ziemię. Jeszcze następnego dnia po katastrofie o godzinie 22:00 można było między innymi we Francji czytać książki, korzystając ze światła niezwykłej zorzy unoszącej się nad horyzontem. W Londynie zanotowano w tym czasie trzęsienie ziemi, a w Rosji posądzono Japończyków o rozpoczęcie wojny.
Krateru uderzeniowego nigdy nie znaleziono, podobnie jak pozostałości po potencjalnym kosmicznym przybyszu. Jako, że do katastrofy doszło akurat 30 czerwca, a więc w momencie maksimum roju meteorowego Taurydów, naukowcy sądzą, że obiekt eksplodował nad Syberią, zanim dotarł do powierzchni ziemi.
Pod koniec bieżącego miesiąca zagrożenie będzie równie duże, jak wtedy, w dodatku największe od 1975 roku, gdy Taurydy bardzo zbliżyły się do Ziemi. Ostatnie wybuchy aktywności roju miały miejsce w 2005 i 2015 roku, jednak w porównaniu z tym, co czeka nas za 1,5 tygodnia, były one raczej mizerne.
Prestiżowa publikacja
Do tego bardzo niepokojącego odkrycia przyczynili się przede wszystkim amatorzy astronomii z Pracowni Komet i Meteorów (PKiM), którzy zrzeszeni w Polskiej Sieci Bolidowej monitorują i rejestrują bolidy wchodzące w ziemską atmosferę nad Polską i naszymi sąsiadami.
Sieć, która powstała 15 lat temu, i należy do najbardziej nowoczesnych na świecie, liczy ponad 30 stacji, w których pracę prowadzi ponad 70 czułych kamer CCTV wyposażonych w jasne i szerokokątne obiektywy.
I choć ich alarmująca publikacja znalazła się na łamach prestiżowego pisma astronomicznego „Monthly Notices of the Royal Astronomical Society”, wydawanego przez Uniwersytet Oksfordzki od 190 lat, po upływie 2 lat naukowcy wydają się łagodzić ton swoich badań, ale czy potrzebnie?
Rzadko kiedy naukowcy mają dla nas tak kasandryczne wieści. Pozostaje nam tylko nadzieja, że zagrożenie „przejdzie bokiem”, bo póki co nie mamy żadnych planów i możliwości ochrony przed tego typu zagrożeniem z kosmosu, a przecież może nas ono spotkać w każdej chwili.
Taurydy nie będą jedyne
Jeszcze jeden rój meteorytowy może nas zaskoczyć, i to niemiło. Według prognoz rosyjskiego astronoma Michaiła Masłowa, opartych o wiele obserwacji komety 73P/Schwassmann-Wachmann 3, już na przełomie maja i czerwca 2022 roku możemy liczyć na coś naprawdę niezwykłego, czego wielu mieszkańców naszej planety jeszcze nie miało okazji zobaczyć.
Astronom prognozuje, że w ciągu tylko jednej godziny będziemy mogli zobaczyć od 10 tysięcy do nawet 100 tysięcy meteorów z roju zwanego tau Herkulidami. Podobne spektakle można było zobaczyć tylko kilkukrotnie na tle ostatnich wieków, w latach: 1799, 1833, 1872, 1885 i 1966. Pomimo faktu, że drobiny będą tak małe, że większość z nich całkowicie spłonie w atmosferze, to może zdarzyć się, iż większe kawałki spadną na powierzchnię ziemi w formie meteorytów.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Uniwersytet Oksfordzki.