W ostatnich dniach nastąpiła cała seria trzęsień ziemi w rejonie wulkanu Hakone, położonego zaledwie 20 kilometrów od zwartej zabudowy metropolitalnej Tokio i zarazem 80 kilometrów od serca japońskiej stolicy, zamieszkiwanej wraz z przedmieściami przez niemal 40 milionów ludzi.
Naukowcy natychmiast podnieśli stopień zagrożenia erupcją z najniższego, pierwszego, do drugiego, co stało się po raz pierwszy od 2015 roku, gdy z rozległej kaldery zaczęły się unosić gazy wulkaniczne. Wtedy jednak do erupcji nie doszło, podobnie jak po 300 wstrząsach w kwietniu 1991 roku.
Tym razem wszyscy wolą dmuchać na zimne. Zakazano więc zbliżania się do krateru, a także zamknięto główną drogę dojazdową. Następnie wstrzymano kolejkę linową, którą turyści dojeżdżali w najbardziej atrakcyjne zakątki kaldery Hakone.
Wcześniejsze badania wykazały, że niewielkie erupcje mogły mieć ostatnio miejsce w dwunastym lub trzynastym wieku. Z późniejszych pomiarów wynikło jednak, że ostatni potężny wybuch nastąpił bardzo dawno, bo 3 tysiące lat temu.
Rozległa kaldera wulkaniczna o średnicy około 10 kilometrów powstała podczas dwóch gigantycznych erupcji. Jednej sprzed 50-60 tysięcy lat i drugiej sprzed 180 tysięcy lat. Wewnątrz kaldery wraz z gromadzeniem się deszczówki powstało jezioro Ashi.
W przypadku silnej erupcji i niekorzystnego kierunku wiatru z południowego zachodu, popioły wulkaniczne dotarłyby nad Tokio w ciągu niecałej godziny. W trakcie historycznych erupcji grube warstwy opadających popiołów tworzyły się nawet setki kilometrów od krateru.
Hakone jest równie niebezpieczny, co wulkan Fudżi, który drzemie od 1708 roku. Wtedy jednak okolicę zamieszkiwało zaledwie kilka milionów ludzi, a obecnie tyle, ile mieszka w całej Polsce. To stwarza bardzo poważne zagrożenie dla jednej z największych metropolii świata.
Źródło: TwojaPogoda.pl