Niemal pół tysiąca osób zginęło w wyniku uderzenia aż 13-metrowego tsunami w miejscowości położone nad Cieśniną Sundajską, na indonezyjskich wyspach Sumatra i Jawa. Ludzie nie mieli żadnych szans na ucieczkę. Morze wdarło się kilometry w głąb lądu, rujnując wszystko to, co stanęło mu na drodze.
Źródłem niszczycielskiego i zabójczego tsunami była nagła i niespodziewana erupcja wulkanu Krakatau, który odpowiada za jedną z największych i najbardziej śmiercionośnych erupcji w dziejach ludzkości z 1883 roku. Choć wulkan wybuchał ostatnio wielokrotnie, to jednak były to erupcje słabe.
Pod koniec ubiegłego roku zdarzyło się jednak coś, czego nikt się nie spodziewał. Podczas kolejnej erupcji, której towarzyszyło tylko niewielkie trzęsienie ziemi, do morza runął cały stożek wulkaniczny. Powstała olbrzymia fala tsunami, która zaczęła pędzić ku wybrzeżom.
Mieszkańcy Indonezji są przyzwyczajeni do wstrząsów i erupcji wulkanów. Wiedzą, że potężne trzęsienia i cofające się morze, to oznaka nadciągającego tsunami. Tym razem jednak wstrząs był niemal niewyczuwalny, a może się nie cofnęło. Żywioł zjawił się niepostrzeżenie.
Stało się to błyskawicznie i bezszelestnie, do tego stopnia, że na nagraniach możemy zobaczyć ludzi bawiących się na koncercie urządzonym na plaży, gdy tsunami dosłownie na oczach tańczących ludzi niszczy scenę i zabija jednego z członków grającego zespołu.
Naukowcy w ostatnich miesiącach bardzo dokładnie przebadali to, co się wówczas zdarzyło. To dla nich zupełnie nowy materiał do badań. Okazuje się, że osuwające się 300 milionów metrów sześciennych skał runęło do 220-metrowego zagłębienia w dnie morskim, gdzie wywołało tsunami. Nie pierwsza, lecz dopiero druga i trzecia, fala były największymi.
Kataklizm ten ujawnił, że wobec podobnego zjawiska jesteśmy zupełnie bezbronni, ponieważ nie opracowaliśmy żadnego systemu wczesnego ostrzegania, który mógłby przewidywać i ostrzegać ludność zagrożonych obszarów przed tego typu żywiołem.
Tymczasem, jak pokazuje analiza naukowców z z Brytyjskiego Towarzystwa Geologicznego, na całym świecie podobnymi osunięciami grozi około 40 aktywnych wulkanów. Są one niczym tykające bomby, które nie wiadomo, kiedy zdecydują się wybuchnąć. Tymczasem w ich pobliżu mieszkają tysiące, a nawet miliony osób, które nie mogą się czuć bezpiecznie.
W samej Europie mamy dwa takie wulkany, jeden to Etna na włoskiej Sycylii. Za pomocą bardzo drobiazgowych pomiarów wykonanych przy użyciu GPS-a wykazano, że południowo-wschodnia flanka wulkanu przesuwa się w stronę morza od co najmniej 30 lat. Wędrówka ściany wulkanu w latach 2001-2012 postępowała o 14 milimetrów każdego roku.
Naukowcy nie są tym zjawiskiem zaskoczeni, bo jest to typowe dla dużych wulkanów, jednak ich zaniepokojenie bierze się z wiedzy, jak to może się skończyć. To tak, jakby powoli wyłamywać jedną z czterech nóg krzesła. Gdy ją w końcu wyłamiemy, krzesło wywróci się.
Podobnie będzie z wulkanem, którego południowo-wschodnia ściana osunie się do Morza Śródziemnego. Gigantyczne masy ziemi wpadając do wody mogą wywołać olbrzymie tsunami, które rozejdzie się po całym Morzu Śródziemnym i zdewastuje wybrzeża wszystkich położonych nad nim krajów.
Bardzo niebezpieczne mogą się też okazać gigantyczne trzęsienia ziemi, któr choć zdarzają się rzadko, to jednak niemal za każdym razem powodują olbrzymie zniszczenia. Na stronie internetowej Amerykańskiej Służby Geologicznej (USGS) czytamy, że wstrząsy ziemi o sile M10.0 nie mogą się zdarzyć, ponieważ płyty tektoniczne na Ziemi są zbyt małe, aby generować tak duże trzęsienia.
Jednak ostatnie badania naukowe wskazują, jak bardzo się dotychczas mylono w tej kwestii. Prawdopodobne są nie tylko wstrząsy o sile M10.0, ale też jeszcze silniejsze, nawet dochodzące do M10.4, które zdarzają się średnio raz na 2 tysiące lat.
Generują je tzw. strefy subdukcji, gdzie jedna płyta tektoniczna wpycha drugą w kierunku płaszcza Ziemi. Zawsze są one zjawiskami globalnymi, ponieważ mogą jednocześnie pobudzić wiele innych uskoków tektonicznych nawet w najodleglejszych miejscach na świecie.
Właśnie tak silne trzęsienia miało miejsce w momencie uderzenia planetoidy o średnicy 80 kilometrów w wybrzeża dzisiejszego meksykańskiego Jukatanu, co miało miejsce podczas zagłady dinozaurów, 65 milionów lat temu. Z badań osadów wynika, że do wstrząsów ziemi doszło w tym czasie nawet po drugiej stronie kuli ziemskiej, wybuchły tam wulkany, a fale tsunami rozeszły się po wszystkich oceanach.
Naukowcy nie chcą, aby grudniowa erupcja Krakatau, w wyniku której nie tylko zginęło 500 osób, ale też 14 tysięcy zostało rannych, a 33 tysiące pozostało bez dachy nad głową, nie poszła na marne. Trzeba z niej wyciągnąć wnioski, opracować nowe, lepsze systemy ostrzegania i ratować to, co najcenniejsze, czyli ludzkie życie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / USGS.