Antarktyda słynie ze skrajnych warunków atmosferycznych. To najmroźniejszy, najbardziej wietrzny i najsuchszy kontynent na naszej planecie. W jego sercu, na pokrywie lodowej o grubości niemal 3 kilometrów, położona jest amerykańska stacja polarna im. Amundsena-Scotta.
W jej skład wchodzi m.in. obserwatorium astronomiczne, gdzie dzięki doskonałej przejrzystości powietrza podczas trwającej przez pół roku nocy polarnej, można badać otchłań kosmosu. Pracuje w nim Robert Schwartz, który jest pionierem astrofotografii niskotemperaturowej.
Naukowiec specjalizuje się w filmach poklatkowych, których przygotowywanie jest karkołomnym zadaniem. Mowa oczywiście o ekstremalnej pogodzie, ponieważ temperatura podczas nocy polarnej potrafi spadać nawet poniżej minus 70 stopni. Żaden, nawet najlepszy aparat fotograficzny, nie radzi sobie dobrze w takich warunkach.
Sprzęt dosłownie zamarza. Wyświetlacz LCD przestaje działać, lustra pokrywają się szronem, a baterie natychmiast się wyczerpują, pozwalając na zrobienie najwyżej 30-40 klatek, a przecież na pełny film poklatkowy to stanowczo zbyt mało.
Schwartz wymyślił więc niezwykły wynalazek, dzięki któremu aparat jest na bieżąco ogrzewany. To specjalne komory, do których wtłaczane jest ciepłe powietrze. Z kolei tor kamerowy, dzięki któremu możliwe są ujęcia „w locie”, został zaizolowany, aby nie pokrył się szronem.
Astrofotograf skorzystał z pomocy twórców filmowych Christopha Malina i Martina Hecka, którzy z tysięcy zdjęć antarktycznych krajobrazów, zorzy polarnej i usianego gwiazdami nieba stworzyli zapierający dech filmik poklatkowy, który po prostu musicie zobaczyć.
Obecnie na biegunie południowym trwa dzień polarny, który zakończy się 23 marca o godzinie 13:30 ostatnim zachodem Słońca. Robert Schwartz wraca więc na lodową pustynię na półroczną szychtę i zabiera ze sobą aparat, więc możemy się spodziewać jesienią kolejnych niesamowitych nagrań.
Źródło: TwojaPogoda.pl