Nie tylko Japończycy nie mogą spać spokojnie z powodu grożących im trzęsień ziemi i tsunami. Na bombie z opóźnionym zapłonem żyją też mieszkańcy Nowej Zelandii. Tamtejsi naukowcy już wcześniej zwracali uwagę, że punktem zapalnym w ich kraju jest strefa subdukcji Hikurangi.
Jednak dopiero wstrząs z 2016 roku, który miał siłę M7.9 i nawiedził północno-wschodnie wybrzeże południowej wyspy tego kraju, rzucił nowe światło na obszar, gdzie może dojść do katastrofalnego wstrząsu. Niecałe 3 lata temu ziemia zatrzęsła się na północno-wschodnim wybrzeżu południowej wyspy, w rejonie Kaikoura.
Przebiega tamtędy dolny fragment strefy Hikurangi. Doszło do znacznej deformacji gruntu i osunięć ziemi z klifów. W pobliskiej zatoce poziom dna podniósł się aż o 2 metry. Naukowcy przebadali to zjawisko i doszli do niepokojących wniosków odnośnie tego, co może się zdarzyć w strefie subdukcji Hikurangi, gdzie Płyta Australijska naciera ponad Płytę Pacyficzną.
To powoduje bardzo duże naprężenia w skałach, które mogą być uwalniane w postaci gwałtownych wstrząsów. Do tego dochodzi jeszcze osuwanie się dna oceanicznego, co sprzyja wyzwalaniu tsunami. Sytuacja jest bardzo podobna do tej z marca 2011 roku w Japonii.
U wybrzeży tego kraju doszło wówczas do trzęsienia o sile M9.0, największego w historii Kraju Kwitnącej Wiśni. Powstałe tsunami miało kilkadziesiąt metrów wysokości. Jego skutki dobrze znamy, bo należy do nich nie tylko niemal 20 tysięcy ofiar śmiertelnych, ale też skażenie znacznego obszaru po wybuchu w elektrowni jądrowej w Fukushimie.
W przypadku strefy subdukcji Hikurangi eksperci spodziewają się wstrząsu o analogicznej sile około M8.9, a więc jednego z najpotężniejszych jakie kiedykolwiek odnotowano w historii sejsmologii. Tsunami wysokie na dziesiątki metrów uderzyłoby we wschodnie i południowe wybrzeża północnej wyspy Nowej Zelandii oraz w północno-wschodnie wybrzeża wyspy południowej.
Tam szkody byłyby najpoważniejsze. Wśród najbardziej zagrożonych miejscowości znajduje się m.in. Gisborne i Napier, ale także położone nad Zatoką Fitzroy'a miasto Wellington, czyli zamieszkiwana przez ponad 400 tysięcy ludzi stolica Nowej Zelandii.
Obecnie służby publiczne wraz z naukowcami są w końcowym etapie opracowywania planów postępowania w czasie potencjalnego kataklizmu. Przede wszystkim mieszkańcy newralgicznego wybrzeża muszą być dobrze poinformowani, co robić, gdy ziemia się zatrzęsie, a morze cofnie przed nadciągającym tsunami.
Jeszcze w tym miesiącu odbędą się pierwsze warsztaty dla władz lokalnych i centralnych, dostawców infrastruktury i usług zdrowotnych, służb ratunkowych, organizacji pozarządowych oraz ekspertów z różnych uniwersytetów i kluczowych sektorów biznesowych.
Wskazywane będą możliwości ograniczania skutków kataklizmu, wczesnego ostrzegania przed nim, a przede wszystkim usprawnienia ewakuacji mieszkańców na wyżej położone tereny, gdzie nie sięgnie nawet duże tsunami. Nikt już nie żartuje, ponieważ badacze przyznają bez ogródek, że pytanie nie brzmi „czy” tylko „kiedy”.
Źródło: TwojaPogoda.pl / GNS Science.