23 grudnia wulkan Krakatau wybuchł z największą intensywnością od długiego czasu. Rejon nawiedził wstrząs, który jednak na wybrzeżach Jawy i Sumatry był niemal niewyczuwalny. Jednak odnotowały go bardzo czułe instrumenty pomiarowe. To był alarm, że dzieje się coś niedobrego.
Jednak w ostatnim czasie wulkan wielokrotnie drżał wyrzucają wciąż to nowe ilości popiołów i gazów. Nikt nie przypuszczał, że kolejny wstrząs to skutek osunięcia się ścian wulkanicznych do wód Cieśniny Sundajskiej, co wywołało tsunami wysokie nawet na 5 metrów.
Zabójcze fale dotarły w ciągu niespełna 25 minut po erupcji wulkanicznej do wybrzeży Indonezji zmiatając z ziemi setki miejscowości. Zginęło niemal pół tysiąca osób, a w ruinie jest ponad tysiąc budynków, pozostawiając bez dachu nad głową kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Chmury popiołów przez kilka dni skutecznie przysłaniały wulkan, przez co naukowcy nie mogli ocenić, co tak naprawdę dzieje się z górą. Jednak, gdy wulkan się uspokoił, popioły opadły, a niebo się rozpogodziło, do pracy przystąpiły satelity meteorologiczne, które ukazały wstrząsający widok.
Wulkan Krakatau w znacznej mierze przestał istnieć. Do morza zapadło się aż od 150 do 180 milionów metrów sześciennych ziemi i skał. Obecnie objętość wulkanu to zaledwie od 40 do 70 mln m3. W ten sposób wulkan stracił 2/3 swojej wysokości, która przed sądną erupcją wynosiła 338 metrów, a obecnie już tylko 110 metrów.
Dobra wiadomość jest taka, że w wyniku tak masywnego osunięcia się ziemi mogło powstać dużo potężniejsze tsunami, wysokie nawet na kilkadziesiąt metrów. Na szczęście fale miały tylko kilka metrów i szkody nie są tak dramatyczne, jak chociażby w grudniu 2004 roku, gdy w Indonezji zginęło ponad 200 tysięcy osób.
Mieszkańcy wybrzeży Cieśniny Sundajskiej, na wodach której znajduje się wulkan, tkwią w zawieszeniu. Wciąż nie mogą wrócić do swoich domów i ocenić szkody po tsunami, ponieważ obowiązuje zakaz zbliżania się do linii wybrzeża na mniejszy dystans niż 1 kilometr.
Wciąż bowiem istnieje zagrożenie dalszym osuwaniem się ścian wulkanu do morza i formowaniem się kolejnych fal tsunami. Odległość między stożkiem a zamieszkanymi wybrzeżami to zaledwie 40-50 kilometrów. Taki dystans tsunami może pokonać w mniej niż 30 minut, a to zbyt mało czasu na ostrzeżenie ludności.
Dziecko groźne jak ojciec
Anak Krakatau (Dziecko Krakatau) jest pozostałością po wcześniejszym wulkanie Krakatau, który w nocy z 26 na 27 sierpnia 1883 roku eksplodował z niewiarygodną siłą, a z jego wnętrza w niebo wzbiły się niespotykane ilości popiołu, ogarniające z czasem niemal całą planetę, a zwłaszcza tereny dalekiej północy. Były to dziesiątki kilometrów sześciennych pyłu, którego opadanie trwało przez następne 10 lat.
Gwałtowna erupcja, która była słyszana tysiące kilometrów od Indonezji, nawet w samym sercu Australii. Szacuje się, że w promieniu nawet 150 kilometrów od krateru wulkanicznego ryk erupcji osiągał 180 decybeli, czyli mógł uszkodzić ludzki słuch. Lawiny materiału wulkanicznego, staczające się po stokach góry do morza, wyzwoliły tsunami wysokie na 40 metrów, a więc wyższe od 10-piętrowego wieżowca. Fala obeszła połowę globu i czyniła szkody od wybrzeża do wybrzeża.
Największe okazały się one oczywiście w Indonezji, gdzie ściana wody zmyła wiele wysp. Nie wiemy, ile dokładnie osób mogło zginąć, ale szacuje się, że nawet ponad 40 tysięcy. Do bilansu należy doliczyć jeszcze ofiary zmian klimatycznych, ponieważ popioły spowodowały ochłodzenie na Ziemi, skutkujące nieurodzajem i zabójczymi klęskami głodu.
Naukowcy od dawna obawiali się, że może dojść do powtórki z tamtych wydarzeń, ponieważ na skutek nasilających się erupcji, objętość i wysokość wulkanu bardzo szybko rosła. Nikt jednak nie przypuszczał, że wulkan zapadnie się aż tak szybko, zupełnie bez ostrzeżenia.
To przestroga dla świata nauki, aby jeszcze lepiej monitorować niebezpieczne wulkany, ponieważ pomimo rozwoju techniki, wciąż sły przyrody nas zaskakują, a przecież możemy takie zdarzenia przewidywać dużo wcześniej i zachować życie wielu ludzi.
Źródło: TwojaPogoda.pl / USGS / ESA / Smithsonian.