Wraz ze wzrostem średniej temperatury powietrza, coraz częściej występować będą letnie fale upałów. Będą się one dawać we znaki zwłaszcza tym, którzy pracują na wolnym powietrzu, a więc m.in. budowlańcom, którzy uzależnieni są od warunków pogodowych.
Już w ostatnich latach w krajach, gdzie fale upałów biły wszelkie rekordy, niektóre firmy prywatne, a także instytucje publiczne zmieniały godziny swojej pracy. Pracownicy przychodzili wcześniej, aby uniknąć pracy w nieznośnych temperaturach.
W Polsce po raz pierwszy podobne rozwiązania przyjęto w niektórych zakładach pracy latem 2015 roku, a powszechniej również tegorocznego lata, gdy temperatury były nadzwyczaj wysokie i uniemożliwiały normalne wykonywanie pracy "pod chmurką" lub w pomieszczeniach nieklimatyzowanych, gdzie temperatura przekraczała dopuszczalne normy w stosunku do zapisów w kodeksie pracy.
Jako, że te najwyższe temperatury w porze letniej są zwykle notowane między godziną 15:00 a 17:00, dostosowywano czas pracy tak, aby pracownicy wychodzili do domu tuż przed porą największego żaru. Stosowano zarówno skrócony dzień pracy, jak i przesuwano rozpoczęcie pracy na wcześniejsze godziny.
To drugie rozwiązanie w przyszłości może być wdrażane coraz częściej. Taki jest właśnie wynik badań przeprowadzonych przez naukowców z Narodowego Instytutu Naukowego w Japonii. Badali oni wpływ zmian klimatycznych na gospodarkę w odniesieniu do spadku wydajności pracy.
Okazuje się, że reperkusje mogą być bardzo poważne. Pracodawcy chcąc utrzymać wydajność pracowników na wysokim poziomie, muszą zapewnić im odpowiednie warunki pracy, a więc w temperaturach przyjaznych organizmowi. Gdy będą one coraz trudniejsze do utrzymania, ponieważ temperatury częściej będą przekraczać dopuszczalne normy, odbije się to zarówno na kondycji firm, jak i zdrowiu pracowników.
Niestety, nadal zdarzają się sytuacje, gdy pracownicy muszą pracować w nieregulaminowych warunkach, a każda skarga może się skończyć zwolnieniem. Pracodawca powinien mieć jednak świadomość, że słabsza kondycja pracowników, prędzej czy później odbije się na finansach firmy.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby rozpoczynanie pracy o 2-3 godziny wcześniej niż obecnie. Jeśli więc większość z nas stawia się w zakładzie między godziną 6:00 a 8:00, to nowe godziny pracy stałyby się dotkliwe w skutkach. Musielibyśmy wstawać między 2:00 a 5:00, a co za tym idzie, kłaść się spaść już około 21:00, i tak odpowiednio się nie wysypiając, mając na uwadze zalecane przez naukowców 8 godzin snu.
Mało kto w dzisiejszych czasach sypia 8 godzin, zazwyczaj jest to zaledwie 5-6 godzin. Dodając do tego jeszcze krótszy sen, z powodu wcześniejszych godzin pracy, ryzykujemy zaburzeniem rytmu dobowego naszego organizmu, rozregulowaniem się zegara biologicznego, a więc różnymi schorzeniami i chorobami z tego wynikającymi i jeszcze większym spadkiem wydajności w pracy.
Japońscy badacze wyliczyli, że nie uda się nam uniknąć spadku wydajności pracowników i powstrzymać skutków z tego tytułu dla gospodarki. Jednak w przypadku rozpoczynania pracy o 2-3 godziny wcześniej niż obecnie, te reperkusje będą zdecydowanie najmniej kosztowne, bo spowodują spadek światowego PKB "tylko" o 1,6 procenta.
Wcześniejsze godziny pracy to nie jedyne lekarstwo na skutki globalnego ocieplenia. Pracodawcy mogą również polepszać samopoczucie swoich pracowników, tym samym zwiększając lub utrzymując wydajność na niezmienionym poziomie np. instalując klimatyzację, zmniejszając uciążliwość pracy względem warunków pogodowych czy też automatyzując wybrane stanowiska pracy.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Earth's Future.