Połową stycznia, zapakowane i gotowe do podróży na północ, równo godzinę przed odjazdem pociągu, stawiłyśmy się na stacji kolejowej w Talkeetnie. Warto tutaj dodać, że na Alasce jest tylko jedna linia kolejowa - Alaska Railroad, która rozciąga się od Seward i Whitter na południu stanu aż do Fairbanks w środkowej części Alaski.
Mimo tego, że ceny biletów, w stosunku do alternatywnych połączeń samochodem czy samolotem, są droższe, trasa przez jaką przebiega linia kolejowa zdecydowanie jest warta wydanych pieniędzy.
Choć wydawało się, że nic nie może pójść źle, okazało się, że pociąg, którym miałyśmy podróżować, ze względu na usterkę techniczną, jest opóźniony. Kolejna godzina ze znajomymi wcale nam nie przeszkadzała, więc udaliśmy się na spacer by niedługo po tym, dowiedzieć się, że na pociąg przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka godzin.
I tym razem nie miałybyśmy nic przeciwko gdyby nie fakt, że po kolejnej wizycie na stacji kolejowej, poza naszymi plecakami i hulającym wiatrem, nie zastaliśmy nic. Po krótkiej rozmowie z pracownikiem kolei, rozpoczęliśmy pościg za pociągiem, który nie miał dla nas żadnej litości.
Mimo tego, że pociąg był w stanie zatrzymać się dla nas gdzieś pomiędzy kolejnymi stacjami, nieporozumienie na stacji benzynowej wystarczyło by po raz kolejny dowiedzieć się, że i tym razem jesteśmy spóźnieni.
Jako, że średnio uśmiechało nam się kolejny raz próbować złapać pociąg, a miejsce w którym można było tego dokonać stanowiło więcej niż trzy czwarte trasy, wspólnie podjęliśmy decyzje, że resztę drogi pokonamy samochodem, przy okazji zatrzymując się na 2 dni w Fairbanks.
Nie jesteśmy zwolenniczkami wielkich miast, zwiedzanie Fairbanks poszło więc w odstawkę, a kolejny wieczór spędziłyśmy w oddalonych około godzinę drogi gorących źródłach Chena. Całodniowy bilet kosztuje tam 15 dolarów (50 złotych) i mimo tego, że na zewnątrz panował około 20-stopniowy mróz, wodzie bliżej było do lawy niż do gorącego źródła.
Z Fairbanks pożegnałyśmy się w poniedziałek i wyruszyłyśmy w około dwugodzinną bajeczną drogę w kierunku Delty Junction, by tam, w chacie, której lokalizacja zapiera dech w piersi, spędzić kolejny miesiąc.
Tutaj na swojej drodze częściej można spotkać dzikie zwierzę niż drugiego człowieka, a miliony gwiazd i zorza polarna zdobią niebo niemal każdego dnia. Dookoła nas są tylko góry, lasy i totalny bezkres, a do najbliższego sklepu mamy około 30 mil (50 kilometrów) drogi.
Każdego dnia serwujemy sobie długie spacery i staramy się zdobywać okoliczne szczyty. Nasza wrodzona ciekawość do nieznanego już drugiego dnia zaprowadziła nas na dziewicze rejony położone po drugiej stronie rzeki Delta, a parę dni później eksplorowałyśmy jaskinię w lodowcu Castner.
Jako prawdziwe zwolenniczki naprawdę niskich temperatur, na północ przyjechałyśmy z cichą nadzieją doświadczenia prawdziwej alaskańskiej zimy, która w tym roku, jak za złość, jest stosunkowo łagodna w porównaniu z tym, co dzieje się kontynentalnej części USA.
Najniższą temperaturą jaką udało się nam odnotować było minus 37 stopni Celsjusza, zaś w zeszłym roku o tej porze termometry w Delcie Junction wskazywały niemal minus 60 stopni! Na takie mrozy możemy się już nie doczekać, choć kilka godzin spędzonych na zewnątrz przy temperaturze 30 stopni poniżej zera potrafi solidnie dać w kość.
Poza niskimi temperaturami, Alaska jest również znana z występujących tutaj bardzo często trzęsień ziemi. Większość z nich jest na tyle słaba, że mało kto je odczuwa, a my podczas naszego pobytu na południu "doświadczyłyśmy" kilku z nich. Ostatnie silne trzęsienie ziemi (magnituda 7,9) miało miejsce 23 stycznia, ok. 450 kilometrów od wyspy Kodiak, a nasi znajomi z południa na własnej skórze poczuli jego siłę.
Warto wspomnieć, ze to właśnie na Alasce 27 marca 1964 roku, miało miejsce drugie co do wielkości trzęsienie ziemi na świecie, o magnitudzie 9,2. W wyniku trzęsienia ziemi oraz tsunami, jakie po nim powstało, zginęło 131 osób, a straty oszacowano wówczas na 300 milionów dolarów.
Mimo tego, że przed nami ostatni miesiąc na Alasce, staramy się o tym nie myśleć i eksplorujemy na zwiększonych obrotach. Mamy w planach kilka pomysłów, które miejmy nadzieję uda się wkrótce zrealizować. Ahoj! Joanna i Gabriela.
Jeśli dopiero teraz zaczęliście śledzić losy naszych czytelniczek, to zobaczcie ich poprzednie relacje:
Relacja 1: Pierwsze spotkanie z naprawdę dziką przyrodą Alaski
Relacja 2: Autostopem nad ocean i łoś spacerujący po mieście
Relacja 3: Ocean daje żywność, ogrzewanie i... biżuterię
Relacja 4: Kąpiel w lodowatym oceanie i sztuka życia
Relacja 5: Pożegnanie z oceanem i wyprawa po choinkę
Relacja 6: Tradycyjne Święta i wyjątkowe witanie 2018 roku
O kolejnych przygodach młodych Polek będziemy Was informować na bieżąco. Być może ich wyjazd na przysłowiowy "koniec świata" i Was natchnie do podobnych podróży?
Źródło: TwojaPogoda.pl