Podczas ostatniego dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Geologicznego zaprezentowano kilka niezależnych badań naukowych, z których wynika, że wkroczyliśmy właśnie w okres wzmożonej aktywności sejsmicznej.
Niedawno informowaliśmy Was, że spokojne lata, które przynosiły niewiele ofiar śmiertelnych tego typu żywiołu, a które trwały od 2012 roku, dobiegają końca. Kolejne badanie zdaje się to potwierdzać. Tym razem przed serią silnych trzęsień ziemi ostrzega nas na łamach pisma "Geophysical Research Letters" dwójka naukowców z Uniwersytetu Kolorado i Uniwersytetu Montany.
Współczesna nauka nie pozwala nam przewidywać trzęsień ziemi, w podobny sposób jak pogodę. W przypadku pogody możemy prognozować ją z ponad 80-procentową trafnością na 3 dni do przodu, choć nie zawsze i nie wszędzie. Trzęsienia ziemi prognozowaniu się wymykają, choć japońscy naukowcy zarzekają się, że potrafią przed nimi ostrzegać za pomocą syren alarmowych i wiadomości przesyłanych na telefony nawet na minutę przed wystąpieniem wstrząsu.
Mówienie o przewidywaniu trzęsień na kilka sekund przed ich wystąpieniem uważam za nieporozumienie. Owszem, na kilka sekund przed trzęsieniem można zaobserwować pewne fenomeny elektromagnetyczne, tylko że one mają już bezpośredni związek z nukleacją samego rozrywu. To tak, jak gdyby prognozować czyjąś śmierć w wypadku samochodowym na podstawie chrzęstu gniecionych blach już podczas zderzenia, którego efekty miażdżące jeszcze nie dotarły do kabiny - stwierdził w rozmowie z nami dr hab. Paweł Wiejacz, sejsmolog.
Jednak z pomocą przychodzi nam bogata statystyka prowadzona przez geologów na tle ostatniego stulecia. Wynika z niej, że w ostatnich latach notowano średnio rocznie około 15 wstrząsów o magnitudzie 7 i większej. Jednak w 117-letniej historii pomiarów zdarzały się okresy, gdy takich wstrząsów było nawet dwukrotnie więcej. Skąd się one wzięły?
Ziemia spowalnia, a potem się trzęsie
Okazuje się, że nasza planeta wcale nie jest taka stabilna, jak się nam wydaje. Co jakiś czas dochodzi do spowolnienia jej ruchu obrotowego. Te zmiany możemy liczyć jedynie w milisekundach, które są wyłapywane wyłącznie przed bardzo precyzyjne zegary atomowe.
Za to spowolnienie odpowiada płynne jądro Ziemi składające się głównie z ciekłego żelaza i niklu, które ma nieco ponad 3 tysiące kilometrów średnicy. Zachowuje się ono niczym woda w wiadrze, porusza się we wszystkich kierunkach, raz szybciej, a innym razem wolniej, jednak w powtarzającym się wzorze.
Ciśnienie na skutek tego ruchu jest bardzo powoli uwalniane na zewnątrz w kierunku skał, z których zbudowane są płyty tektoniczne i uskoki. W efekcie naprężenia w skałach są raz po raz uwalniane w postaci trzęsień ziemi.
Naukowcy obserwując spowolnienia ruchu obrotowego Ziemi oraz tzw. roje silnych trzęsień ziemi, doszli do wniosku, że na podstawie tego pierwszego zjawiska istnieje możliwość przewidywania tego drugiego. Badacze wyliczyli, że potrzeba około 5-6 lat, aby energia emitowana przez jądro Ziemi przenikała do zewnętrznych warstw planety.
Cała seria silnych trzęsień ziemi
Ostatnie spowolnienie ruchu obrotowego zegary atomowe odnotowały w 2011 roku. To oznacza, że właśnie teraz znajdujemy się w okresie uwalniania tej energii w postaci wstrząsów. Kolejny rój trzęsień rozpoczął się we wrześniu ubiegłego roku potężnym wstrząsem u wybrzeży południowego Meksyku. Wstrząs miał magnitudę 8,1.
Nieco ponad tydzień później kolejny silny wstrząs nawiedził tym razem rejon stolicy Meksyku. Trzęsienie miało magnitudę 7,1 i okazało się najpotężniejszym w Meksyku od blisko 40 lat. Po miesięcznej przerwie w listopadzie mieliśmy do czynienia z dwoma kolejnymi silnymi wstrząsami, najpierw na pograniczu Iraku i Iranu (magnituda 7,3), a kilka dni później w Nowej Kaledonii (magnituda 7).
I znów nastąpiła miesięczna przerwa, by styczeń przyniósł nam aż trzy silne trzęsienia ziemi. 10 stycznia wstrząs o magnitudzie 7,6 odnotowano w Hondurasie. 4 dni później ziemia zatrzęsła się z siłą 7,1 w Peru.
Ostatni mocny wstrząs miał miejsce 23 stycznia u wybrzeży Alaski. Tym razem trzęsienie miało magnitudę 7,9 i było jednym z największych kiedykolwiek odnotowanych w tej części świata. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że na Florydzie, 6 tysięcy kilometrów od epicentrum wstrząs, doszło do znaczących wahań poziomu wód gruntowych.
Mimo, że według amerykańskich naukowców rok 2018 będzie niespokojnym czasem pod względem trzęsień ziemi, to jednak część świata naukowego na te rewelacje zareagowała mieszanymi odczuciami. Podobnie myśli jeden z najbardziej znanych polskich sejsmologów.
Na podstawie obecnego stanu wiedzy nie można wynikowi tych badań zaprzeczyć. Ale to, co autorzy podają, jest jedynie zgrabną hipotezą, w której wszystko dość sensownie trzyma się kupy, ale dowodów brak - zamiast nich są tylko domysły i mgliste poszlaki. Osobiście sądzę że ma to sens, ale też, że to nie jest jedyny proces, który powoduje taką a nie inną statystykę trzęsień i fakt że mają one tendencję do występowania w rojach. Myślę że jest to tylko jeden z szeregu mechanizmów, podczas gdy to, co obserwujemy jest wypadkową sumą ich wszystkich - dodaje dr hab. Paweł Wiejacz, sejsmolog.
Jednak o ile jesteśmy w stanie mniej więcej określić, kiedy ziemia może się trząść, z dokładnością do roku, to jednak w żaden sposób nie jesteśmy w stanie wskazać miejsc, gdzie z całą pewnością to wystąpi. Kataklizm na gęsto zaludnionym obszarze może spowodować śmierć wielu ludzi i odbić się echem na rynkach finansowych na całym świecie, tym samym co najmniej pośrednio uderzyć nas po kieszeniach.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Geophysical Research Letters.